Myślałem, że gorzej już być nie może, że limit mojego pecha
już się wyczerpał. Myliłem się jednak, po raz kolejny. W tym momencie myślałem,
że jestem największym pechowcem świata. Tyle tego zwaliło mi się ostatnio na
głowę. Ta impreza, pocałunek i to, że Gerard widział to cholerne zdjęcie. Przecież
można być nawet największą sierotą na Ziemi ale bez przesady. Ja jednak jestem
jakimś, pieprzonym wyjątkiem od reguły. Tylko czemu ja? Czemu akurat mnie to
spotyka. I właśnie kiedy liczyłem na chwilę spokoju, siedząc w szkolnej ławce
na polskim na, którym przeważnie śpię, mój świat całkiem oszalał. Wpatrywałem
się teraz w osobę stojącą na środku sali. Od kiedy tu weszła była dziwnie
zaniepokojona, podenerwowana ale w tej sytuacji to akurat nic dziwnego. Teraz
jednak, zauważyła mnie i szczerzyła się do mnie szeroko wywołując u mnie
nieprzyjemne skurcze w żołądku. Początkowa fascynacja, pod wpływem tylu
czynników, przerodziła się w niechęć. Nic nie mogłem na to poradzić.
Wiedziałem,
że dojdzie nowa dziewczyna, spodziewałem się wszystkiego ale nie tego. Chociaż,
patrząc na to jakiego pecha mam ostatnio, można było to przewidzieć. Akurat
ona. Alice Way. Wpatrywała się w mnie przyjaźnie a ja miałem ochotę wybiec z
klasy i już nie wrócić. Z przerażeniem spojrzałem na puste miejsce obok mnie.
Normalnie siedzę z Marciem ale on źle się czuł dlatego dzisiaj nie przyszedł do
szkoły. To jest jakieś cholerne fatum. Prześladuje mnie jakaś klątwa?
Po tym jak
nauczyciel przedstawił dziewczynę,
klasie i poprosił o zajęcie miejsca wiedziałem, że puste krzesło obok mnie jest
właśnie jej celem. Nawet nie patrzyłem kiedy brnęła przez salę, odprowadzana
ciekawskimi spojrzeniami innych uczniów. Usiadła obok mnie. Zacisnąłem ręce w
pięści tak mocno, że paznokcie boleśnie wbijały mi się w wewnętrzną stronę
dłoni. Odwróciłem głowę do okna nie chcąc na nią patrzeć. Jak mogłem o niej
zapomnieć jak teraz mam spędzać z nią większość czasu w szkole. Do tego na sam
jej widok przypomina mi się ten pocałunek a wtedy przed oczami pojawia mi się
twarz Gerarda. To nie jest normalne.
Poczułem,
że robi mi się niedobrze i słabo. Jeżeli zaraz stąd nie wyjdę to zemdleję.
Zanim dziewczyna zdążyła się odezwać moja ręka wystrzeliła w górę.
- Tak,
Frank? – zapytał nauczyciel wpatrujący się we mnie.
- Mogę iść
do pielęgniarki? – zapytałem cicho. – Trochę boli mnie głowa.
- Jak
musisz to idź – powiedział, lustrując mnie przenikliwym spojrzeniem.
Powoli
podniosłem się z miejsca chcąc pójść w stronę drzwi, kiedy poczułem, że kręci
mi się w głowie a przed oczami pojawiają się mroczki. Zachwiałem się delikatnie
i załapałem się ławki, żeby nie upaść. Czemu ja zawsze tak reaguję?
- Frank?
Wszystko w porządku. Co Ci jest? – zapytał niezaspokojony nauczyciel,
podchodząc do mnie.
- Nie, nic.
Tylko trochę mi słabo – wybąkałem unikając kontaktu wzrokowego z profesorem,
resztą uczniów i co najważniejsze z Alice, która zapewne teraz ciekawsko mi się
przyglądała.
- Frank?
Coś się stało? – usłyszałem jej głos i to podziałało jak kubeł lodowatej wody,
natychmiast przywracając mnie do realnego świata. Wyprostowałem się gwałtownie i nie zwracając uwagi na zawroty
głowy szybkim krokiem ruszyłem do drzwi poczym wybiegłem na korytarz. Nie
udałem się jednak do pielęgniarki. Moim celem była łazienka. Tak, teraz
potrzebowałem chwili spokoju. Chwili samotności by móc wszystko na spokojnie
przemyśleć.
Droga nie
zajęła mi dużo czasu, dlatego właśnie teraz zamykałem za sobą drzwi łazienki.
Podszedłem do ściany naprzeciw okna i zsunąłem się po niej. Twarz ukryłem w
dłoniach, kolana podsunąłem pod brodę. W takiej pozycji wyglądałem, zapewne,
wyjątkowo niepokojąco.
Czemu to
przytrafia się akurat mi? Jestem największym pechowcem na świecie. Czemu akurat
ona? Czemu wciąż na nią wpadam? Nie chcę mieć z nią nic wspólnego a ona akurat
zjawia się w mojej klasie. I co teraz? Mam widywać się z nią codziennie po
kilka godzin, jak gdyby nigdy nic? Przeklęta osoba! Nie chcę jej w moim życiu.
I jej chłopaka również. Przyprawia mnie o dreszcze. Ten jego wzrok, bezczelny.
Wwiercający się w Ciebie. I ten głos. Chłodny, sprawiający, że mam ochotę uciec
jak najdalej się da. Ten głos…
- Frank?
Głos… Ten
głos…
- Frank? –
usłyszałem ponownie.
O nie. Błagam.
Na pewno przesłyszałem się od tego wszystkiego. To nie może być prawda.
Całkowite przegięcie. Karma? Przecież nie robię nic złego więc dlaczego
wszystko obraca się przeciwko mnie?
Zacisnąłem
mocniej oczy, jakby chcąc spowodować tym moje zniknięcie. Nie chcę tu być i nie
chcę żeby była tu ta osoba. Ten głos…
- Frank,
słyszysz mnie? – ten głos…
Tracąc
wszelkie nadzieję powoli podniosłem głowę spotykając się od razu z ciekawskim
spojrzeniem. Tym spojrzeniem, którego właścicielem jest nikt inny jak Gerard
Way. Wręcz wbiło mnie do ściany. Miałem ochotę krzyczeć, przeklinać los, że tak
okrutnie mnie karze. Albo najnormalniej w świecie uciec. Ale wtedy musiałbym
wstać. Musiałbym minąć Gerarda. Wygodniejszą opcją było siedzenie pod ścianą i
wpatrywanie się z przerażeniem w oczach na swojego oprawcę.
- Gerard? –
zapytałem cicho, nie wiedząc po jaką cholerę. Przecież oczywiste, że to Gerard.
Widzę go i słyszę więc po co pytam? Frank ty idioto.
No właśnie.
Gerard. Co on robi w mojej szkole? Przecież się tutaj nie uczy. Nigdy go tutaj
nie widziałem więc co u licha robi w MOJEJ szkole?
- Witaj
Frank – powiedział beznamiętnie, wpatrując się we mnie. – Co ty wyprawiasz?
- Siedzę –
odpowiedziałem. Może trochę za bezczelnie, ponieważ zaraz pożałowałem tego, widząc
jak twarz Gerarda przybiera coraz bardziej chłodniejszy wyraz.
- Widzę –
mruknął.
- To po co
się pytasz? – moja głupota nie zna granic. Czemu jestem taki bezczelny wobec
człowieka, który mnie przeraża. Do tego całowałem jego dziewczynę i on to widział.
Musi być co najmniej wściekły a ja go jeszcze podjudzam. Franek, oberwie Ci się
za to. – Nie wolno mi siedzieć?
- Wolno –
zmrużył oczy. – Ale…
- Ale co? –
nie dałem mu dokończyć. Podniosłem się nagle. – Tobie również mogę zadać to
samo pytanie.
- Jakie? –
na jego twarzy pojawiło się zdziwienie.
- Co robisz
w mojej szkole? – zapytałem.
Chyba cała
moja frustracja i strach zamieniły mnie w tykającą bombę zegarową, która
właśnie wybuchła. Męczy mnie to już. Denerwuje. Czemu wszystko jest nie tak?
Czemu zawsze ja mam obrywać? Nagły przypływ odwagi pozwolił mi na taką
bezczelność względem Gerarda.
- To
również moje szkoła – wyszczerzył się ironicznie.
- Co? Jak
to? – zwątpiłem.
-
Normalnie. Ja również się tu uczę Frank – odpowiedział uśmiechając się
sarkastycznie.
- Od kiedy?
– zapytałem zaszokowany.
- Od
niedawna – mruknął. – A dokładniej od mojej przeprowadzki tutaj.
- Nie, nie,
nie – wyjąkałem. – Niemożliwe.
- Bardzo
wadzi Ci ten fakt iż uczymy się w jednej szkolę? – przekręcił głowę i ciekawsko
się na mnie spojrzał.
Chyba
gorzej być nie mogło. Teraz na głowię mam „parę Wayów”. Przed chwilą męczyłem
się z jedną uciążliwą istotą a teraz muszę z dwiema. To nie sprawiedliwe!
- Nie…-
zacząłem cicho. – Ale Tobie chyba powinien.
- A to dlaczego?
– zapytał. Na jego twarzy pojawiło się wyraźne zaciekawienie.
- Oboje
wiemy dlaczego – wybąkałem.
- Wydaję mi
się jednak, że nie.
Spojrzałem
na niego poirytowany. Jak to nie? Oczywiście, że wie o co mi chodzi. O te
zdjęcie, o ten pocałunek. Chce na siłę zrobić ze mnie debila?
- Powiesz
mi o co Ci chodzi? – zapytał dociekliwie.
- Eee…-
dlaczego każe mi mówić to na głos? Chce żebym się do tego przyznał? Przepraszał
go? O co mu do licha chodzi.
Chociaż w
sumie, przeprosiny to nie jest taki tragiczny pomysł. Powiem parę słów, ukorzę
się jak należy i będę miał spokój i czyste sumienie. Tak. To najlepsze
rozwiązanie.
Spojrzałem
na niego. Wciąż przyglądał mi się ciekawsko, wyczekując odpowiedzi. Zamknąłem
oczy i wziąłem głęboki wdech. No dalej Frank. Zrobisz to i po problemie. Kilka
słów i po krzyku. Dasz radę.
-
Przepraszam… - szepnąłem ledwo słyszalnie.
- Co? –
Gerard nachylił się na de mną bardziej. Wiem, że nie zrobił tego celowo.
Powiedziałem to tak cicho, że sam ledwo usłyszałem. Wyższy ode mnie Way nie
miał nawet prawa tego usłyszeć.
- Przepraszam
– powtórzyłem głośniej.
Gerard znów
wyprostował się i spojrzał na mnie zdziwiony.
- Słucham?
– tym razem zrobił to specjalnie. Tym razem chciał usłyszeć to jeszcze raz.
- Nie będę
powtarzać tego po raz drugi – wycedziłem przez zęby.
- Nie powtarzaj
zatem – powiedział a kąciki jego ust delikatnie zawędrowały w górę. – Ale
powiedz mi chociaż, za co mnie przepraszasz.
Dupek.
Wstrętny dupek. Nie może uszanować tego, że się przed nim płaszczę. Musi
naciskać. Mam się upokarzać jeszcze bardziej. Spojrzałem na niego z wyrzutem.
Czemu mi to robi? Ten uśmiechnął się tylko do mnie władczo. Teraz może się
rządzić.
- No…za… - jąkałem
się. Cała ta chwilowa odwaga zniknęła gdzieś a na jej miejscu pojawił się, tak
dobrze znany mi, strach.
- Czekam –
usłyszałem jego bezczelny głos.
Zamknąłem
oczy nie chcąc na niego patrzeć. Jego widok wywoływał u mnie napad paniki. Przerażał
mnie. Był bardzo blisko. Niemal na wyciągnięcie ręki. Chciałem się odsunąć ale
nie mogłem. Stałem jak sparaliżowany zaklinając, żeby odszedł i dał mi spokój.
Ale nie zrobił tego. Wręcz przeciwnie. Czułem jak zbliża się do mnie jeszcze
bardziej. Jest zdecydowanie za blisko. Czułem jego oddech na swojej twarzy.
Niepewnie otworzyłem oczy. Jego duże, oliwkowe oczy tuż naprzeciwko moich,
wwiercały we mnie spojrzenie. Uśmiechnął się sarkastycznie a ja czułem, że cała
krew odpływa z mojej głowy. Zapewne byłem teraz blady jak ściana o którą się
opierałem. Dzięki Bogu, że tam stała. Inaczej, pewnie, padłbym jak kłoda. Ze
zdenerwowania zacząłem przegryzać wargę. Robię tak zawszę jak się denerwuję.
Ewentualnie wgryzam się w palce dłoni. Te jednak były przyduszone do ściany.
Gest ten nie umknął uwadze Gerarda. Zlustrował moją przerażoną twarz a jego
usta wykrzywiły się w półuśmiechu. Najwyraźniej podobało mu się jak na niego
reaguję. Zachowuje się jak łowca, który znęca się nad swoją ofiarą. Ale ja nie
chcę być ofiarą. Nie pozwolę sobie na to. Nie pozwolę jemu. Nie dam mu tej
satysfakcji. Nie dam…
- Doczekam
się odpowiedzi? – zapytał jeszcze bardziej pochylając się nad moją twarzą.
O Boże.
Jego bliskość sprawią, że zaraz zemdleję. Czemu jest tak blisko? O co mu
chodzi? Unikałem kontaktu wzrokowego najdłużej jak się dało ale w końcu nie
wytrzymałem. Spojrzałem prosto w jego oczy. To był błąd. Ogromny błąd. Jego
spojrzenie niemal wbiło mnie w ścianę. Było takie przenikliwe. Czułem się po
nim nagi, odkryty z wszelkich tajemnic. Jakby wwiercało się w mój mózg,
odczytując wszelkie myśli. Otworzyłem usta, żeby łatwiej mi się oddychało,
chociaż ucisk w klatce piersiowej skutecznie utrudniał mi tę czynność. Czułem
jak ręce mi drżą. Jeżeli zaraz czegoś nie zrobię, dostanę zawału. Starałem się
ukryć moje ogromne zdenerwowanie ale widząc minę Gerarda, nie bardzo mi to
wychodziło. Wpatrywał się w mnie z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Z
przerażeniem patrzyłem jak opiera jedną rękę tuż obok mojej głowy i pochyla się
nade mną. „Błagam odejdź, błagam…” zaklinałem w myślach, jednak nie
wypowiedziałem tego na głos. W tym momencie nie byłem wstanie wydobyć z siebie
żadnego dźwięku. No może, ewentualnie przestraszony pisk.
Moment. Co
to w ogóle ma być? Co on sobie wyobraża? Nie jestem jego zabawką! Nie można mną
manipulować! Zamrugałem parę razy, po czym prześlizgnąłem się pod jego ręką,
która tarasowała mi drogę i stanąłem po drugiej stronie łazienki. Na przeciwko
niego. Byłem z siebie dumny, że odważyłem się na ten ruch. Kto wie do czego by
doszło gdybym został w tej pozycji, chociaż sekundę dłużej. Gerard chwilę
jeszcze stał w tej samej pozie, jakbym wciąż był obok niego, po czym
wyprostował się i odwrócił w moją stronę. Na jego twarzy pojawił się
sarkastyczny uśmiech, czego najmniej w tym momencie się spodziewałem. Jak on
śmiał się teraz uśmiechać? Po tym co zrobił? Prawie doprowadził mnie do
palpitacji serca tym swoim durnym zachowaniem. O nie! Nie zgadzam się. Teraz to
mnie należą się przeprosiny. Co to miało znaczyć. Czemu chłopak, którego
dziewczynę pocałowałem na jakiejś durnej imprezie, pochyla się nade mną jakbym
ja sam był jego dziewczyną. O co tu chodzi?! Praktycznie się nie znamy a on
odwala takie coś!
- Możesz mi
wyjaśnić co to przed chwilą było? – zapytałem. Z całych sił starałem się żeby
mój głos brzmiał stanowczo. Jeżeli Way wyczuje moją słabość, znów może coś odwalić.
- Nic – odpowiedział
spokojnie.
- Jak to
nic?! – zacisnąłem dłonie w pięści, słysząc swój własny, podniesiony głos.
- Tak to –
wzruszył ramionami. – Wiesz, że wciąż nie odpowiedziałeś na moje pytanie?
- I nie zamierzam!- rzuciłem. – Po
takim czymś to ty powinieneś mnie przepraszać a nie ja Ciebie!
- Nie widzę
takiej potrzeby – odpowiedział spokojnie. – Nic Ci nie zrobiłem.
Zmrużyłem
oczy. Co za popapraniec. Czy on naprawdę nie zdaję sobie sprawy z tego co robi?
A może faktycznie uważa, że to nic takiego. A może to ja przesadzam. W końcu rzeczywiście nic mi nie
zrobił. Po porostu stał blisko i pochylił się nade mną pewnie dlatego, że
mówiłem zdecydowanie za cicho. Jestem przewrażliwiony?
Na myśl, że
właśnie coś zainsynuowałem, bezwiednie dodatkowo, spowodowała, że moje policzki
oblały się rumieńcem. Widziałem swoje odbicie w lustrze. Niestety. Byłem wręcz
czerwony. Cholera. Co on teraz sobie myśli…
Spojrzałem na niego kątem oka. Był
wyraźnie zadowolony z mojej reakcji. Sprawia mu przyjemność znęcanie się na de
mną. Chory człowiek. Sadysta.
Mieszały
się we mnie złość i strach, panika i wstyd. Wszystko sprawiało iż miałem
wrażenie, że zaraz wybuchnę. Nie ręczę za siebie. Przywalę mu albo coś.
- Lepiej
już pójdę – szepnąłem i skierowałem się do drzwi z nadzieją na szybką ucieczkę.
Już
sięgałem dłonią do klamki kiedy Gerard zastąpił mi drogę. No tak. Tak łatwo mi
nie odpuści. Cofnąłem się i spojrzałem na niego z irytacją.
- Czego
chcesz? – fuknąłem.
Już naprawdę
mnie denerwował. Chciałem jak najszybciej opuścić to miejsce. Chciałem być jak
najdalej od niego.
- Myślę, że
jeszcze nie wyjaśniliśmy sobie wszystkiego – odpowiedział spokojnie.
- Daj mi
spokój – spróbowałem go wyminąć ale oparł się o drzwi, całkowicie
uniemożliwiając mi ucieczkę.
Poczułem,
że zaraz coś wysadzi mnie od środka. Co za frustrujący chłopak. Chce, żebym
wypowiedział to wszystko na głos. Żebym się do wszystkiego przyznał. Dobrze.
Skoro tego chce, to tak będzie.
Spojrzałem mu prosto w ciekawskie
oczy i po raz kolejny dzisiejszego dnia, tego pożałowałem. Czułem jak nogi
uginają mi się, pod jego spojrzeniem. Było w nim coś takiego przerażającego i
intrygującego za razem. Miałem ochotę urwać kontakt wzrokowy, nie patrzeć już
na nie a jednocześnie chciałem się w nie wpatrywać godzinami. Ta zieleń
niesamowicie przyciągała. Gapiłbym się tak na niego pewnie przez godzinę, gdyby
nie przypomniał o sobie cichym chrząknięciem. Otrząsnąłem się z tego dziwnego,
transu przypominając sobie co chciałem zrobić. Już chciałem wypowiedzieć pierwsze
zdania kiedy dotarło do mnie, że nie jestem w stanie wydusić z siebie ani
słowa. Język uwiązł mi w gardle. Cholera. Znowu Frank?
Miałem
ochotę się rozpłakać. Byłem teraz taki bezsilny. Jestem pewien, że gdyby teraz
Gerard, chociaż delikatnie mnie popchnął, padłbym jak długi na ziemię. Wbiłem
wzrok w moje buty. Chciałem zniknąć. Stać się niewidzialny. Uciec od jego
palącego spojrzenia. Ale nic nie mogłem zrobić. Nie było drogi ucieczki. Nie
było rozwiązania. Byłem zdany na jego łaskę a on raczej mi jej nie okaże.
- Gerard,
proszę…- pisnąłem.
- O co mnie
prosisz? – zapytał z udawanym zdziwieniem w głosie.
- Daj mi
wyjść. Ja naprawdę tego nie chciałem – wydukałem z trudem.
- Czego nie
chciałeś Frank? – dociekał a ja czułem, że zaraz umrę.
-
Wszystkiego! – krzyknąłem. Nie wytrzymałem. Po prostu nie dałem już rady. –
Tego co zaszło na imprezie! Tego, że widziałeś te pieprzone zdjęcie! Nie
chciałem tego, rozumiesz? Przepraszam! Przepraszam do cholery a teraz daj mi
spokój, kurwa!
Zakryłem,
zszokowany, buzię dłonią i otworzyłem szeroko oczy. No proszę. W końcu się odważyłem.
Tak nagle. Wykrzyczałem mu wszystko w twarz.
- A może
przypomnisz mi co wydarzyło się na tej imprezie? – uśmiechnął się kpiąco i
uniósł brwi do góry.
Tego było
za wiele. Czułem, że dolna warga zaczyna mi niebezpiecznie drżeć. Dawno nikt
mnie tak nie zdenerwował. Naprawdę trudno było mnie wyprowadzić z równowagi,
jednak Gerardowi udawało się to doskonale. Zagryzłem mocno dolną wargę. Za mocno.
Wiedziałem, że zaraz poczuję krew, mimo tego wciąż się w nią wgryzałem.
Obserwowałem przy tym wszystkim Gerarda. Wbił wzrok w moje torturowane, przeze
mnie samego, usta. Zmrużył oczy i sam przegryzł wargę. Nie wiedziałem tylko po
co. To ja byłem teraz kłębkiem nerwów a nie on. Spojrzałem na moje rozedrgane
ręce. Było źle, bardzo źle. Moja psychika po tym jednym spotkaniu bardzo
ucierpi.
- Gerard… -
zacząłem, starając się opanować drżenie głosu. Zrobiło mi się przerażająco
gorąco. Z trudem łapałem oddech. Way wciąż wpatrywał się w moje przegryzane, co
jakiś czas, usta.
- Tak,
Frank? – zapytał i znów wbił swoje spojrzenie w moją twarz.
- Chodzi Ci
o to, że pocałowałem Alice? – jąknąłem zrezygnowany. – Nie chciałem tego. Ona
była pijana, ona mnie pocałowała. Naprawdę. Nie miej do mnie żalu.
- Spokojnie
Frank.
- Nie
chciałem pocałować Twojej dziewczyny, wybacz mi. Nie chcę stawać między wami.
Daj mi już iść – powiedziałem, niemal płaczliwie.
Gerard
wyprostował się i ściągnął brwi. Na jego twarzy pojawiła się konsternacja.
- Jak to
mojej dziewczyny. Co ty bredzisz? – zapytał, faktycznie zdziwiony.
- No Alice…
Przepraszam.
- Frank ale
Alice… - zaczął Gerard.
Nie dałem
mu skończyć. Wykorzystałem chwilę jego nieuwagi i wślizgnąłem się między niego
a drzwi i już po chwili byłem na
korytarzu.
- Po prostu
daj mi spokój! – rzuciłem do zgłupiałego Gerarda, który stał i przyglądał mi
się zdziwiony, po czym biegiem rzuciłem się w stronę wyjścia ze szkoły.