poniedziałek, 22 września 2014

IV ROZDZIAŁ

      Myślałem, że gorzej już być nie może, że limit mojego pecha już się wyczerpał. Myliłem się jednak, po raz kolejny. W tym momencie myślałem, że jestem największym pechowcem świata. Tyle tego zwaliło mi się ostatnio na głowę. Ta impreza, pocałunek i to, że Gerard widział to cholerne zdjęcie. Przecież można być nawet największą sierotą na Ziemi ale bez przesady. Ja jednak jestem jakimś, pieprzonym wyjątkiem od reguły. Tylko czemu ja? Czemu akurat mnie to spotyka. I właśnie kiedy liczyłem na chwilę spokoju, siedząc w szkolnej ławce na polskim na, którym przeważnie śpię, mój świat całkiem oszalał. Wpatrywałem się teraz w osobę stojącą na środku sali. Od kiedy tu weszła była dziwnie zaniepokojona, podenerwowana ale w tej sytuacji to akurat nic dziwnego. Teraz jednak, zauważyła mnie i szczerzyła się do mnie szeroko wywołując u mnie nieprzyjemne skurcze w żołądku. Początkowa fascynacja, pod wpływem tylu czynników, przerodziła się w niechęć. Nic nie mogłem na to poradzić.
            Wiedziałem, że dojdzie nowa dziewczyna, spodziewałem się wszystkiego ale nie tego. Chociaż, patrząc na to jakiego pecha mam ostatnio, można było to przewidzieć. Akurat ona. Alice Way. Wpatrywała się w mnie przyjaźnie a ja miałem ochotę wybiec z klasy i już nie wrócić. Z przerażeniem spojrzałem na puste miejsce obok mnie. Normalnie siedzę z Marciem ale on źle się czuł dlatego dzisiaj nie przyszedł do szkoły. To jest jakieś cholerne fatum. Prześladuje mnie jakaś klątwa?
            Po tym jak nauczyciel przedstawił  dziewczynę, klasie i poprosił o zajęcie miejsca wiedziałem, że puste krzesło obok mnie jest właśnie jej celem. Nawet nie patrzyłem kiedy brnęła przez salę, odprowadzana ciekawskimi spojrzeniami innych uczniów. Usiadła obok mnie. Zacisnąłem ręce w pięści tak mocno, że paznokcie boleśnie wbijały mi się w wewnętrzną stronę dłoni. Odwróciłem głowę do okna nie chcąc na nią patrzeć. Jak mogłem o niej zapomnieć jak teraz mam spędzać z nią większość czasu w szkole. Do tego na sam jej widok przypomina mi się ten pocałunek a wtedy przed oczami pojawia mi się twarz Gerarda. To nie jest normalne.
            Poczułem, że robi mi się niedobrze i słabo. Jeżeli zaraz stąd nie wyjdę to zemdleję. Zanim dziewczyna zdążyła się odezwać moja ręka wystrzeliła w górę.
            - Tak, Frank? – zapytał nauczyciel wpatrujący się we mnie.
            - Mogę iść do pielęgniarki? – zapytałem cicho. – Trochę boli mnie głowa.
            - Jak musisz to idź – powiedział, lustrując mnie przenikliwym spojrzeniem.
            Powoli podniosłem się z miejsca chcąc pójść w stronę drzwi, kiedy poczułem, że kręci mi się w głowie a przed oczami pojawiają się mroczki. Zachwiałem się delikatnie i załapałem się ławki, żeby nie upaść. Czemu ja zawsze tak reaguję?
            - Frank? Wszystko w porządku. Co Ci jest? – zapytał niezaspokojony nauczyciel, podchodząc do mnie.
            - Nie, nic. Tylko trochę mi słabo – wybąkałem unikając kontaktu wzrokowego z profesorem, resztą uczniów i co najważniejsze z Alice, która zapewne teraz ciekawsko mi się przyglądała.
            - Frank? Coś się stało? – usłyszałem jej głos i to podziałało jak kubeł lodowatej wody, natychmiast przywracając mnie do realnego świata.         Wyprostowałem się gwałtownie i nie zwracając uwagi na zawroty głowy szybkim krokiem ruszyłem do drzwi poczym wybiegłem na korytarz. Nie udałem się jednak do pielęgniarki. Moim celem była łazienka. Tak, teraz potrzebowałem chwili spokoju. Chwili samotności by móc wszystko na spokojnie przemyśleć.
            Droga nie zajęła mi dużo czasu, dlatego właśnie teraz zamykałem za sobą drzwi łazienki. Podszedłem do ściany naprzeciw okna i zsunąłem się po niej. Twarz ukryłem w dłoniach, kolana podsunąłem pod brodę. W takiej pozycji wyglądałem, zapewne, wyjątkowo niepokojąco.
            Czemu to przytrafia się akurat mi? Jestem największym pechowcem na świecie. Czemu akurat ona? Czemu wciąż na nią wpadam? Nie chcę mieć z nią nic wspólnego a ona akurat zjawia się w mojej klasie. I co teraz? Mam widywać się z nią codziennie po kilka godzin, jak gdyby nigdy nic? Przeklęta osoba! Nie chcę jej w moim życiu. I jej chłopaka również. Przyprawia mnie o dreszcze. Ten jego wzrok, bezczelny. Wwiercający się w Ciebie. I ten głos. Chłodny, sprawiający, że mam ochotę uciec jak najdalej się da. Ten głos…
            - Frank?
            Głos… Ten głos…
            - Frank? – usłyszałem ponownie.
            O nie. Błagam. Na pewno przesłyszałem się od tego wszystkiego. To nie może być prawda. Całkowite przegięcie. Karma? Przecież nie robię nic złego więc dlaczego wszystko obraca się przeciwko mnie?
            Zacisnąłem mocniej oczy, jakby chcąc spowodować tym moje zniknięcie. Nie chcę tu być i nie chcę żeby była tu ta osoba. Ten głos…
            - Frank, słyszysz mnie? – ten głos…
            Tracąc wszelkie nadzieję powoli podniosłem głowę spotykając się od razu z ciekawskim spojrzeniem. Tym spojrzeniem, którego właścicielem jest nikt inny jak Gerard Way. Wręcz wbiło mnie do ściany. Miałem ochotę krzyczeć, przeklinać los, że tak okrutnie mnie karze. Albo najnormalniej w świecie uciec. Ale wtedy musiałbym wstać. Musiałbym minąć Gerarda. Wygodniejszą opcją było siedzenie pod ścianą i wpatrywanie się z przerażeniem w oczach na swojego oprawcę.
            - Gerard? – zapytałem cicho, nie wiedząc po jaką cholerę. Przecież oczywiste, że to Gerard. Widzę go i słyszę więc po co pytam? Frank ty idioto.
            No właśnie. Gerard. Co on robi w mojej szkole? Przecież się tutaj nie uczy. Nigdy go tutaj nie widziałem więc co u licha robi w MOJEJ szkole?
            - Witaj Frank – powiedział beznamiętnie, wpatrując się we mnie. – Co ty wyprawiasz?
            - Siedzę – odpowiedziałem. Może trochę za bezczelnie, ponieważ zaraz pożałowałem tego, widząc jak twarz Gerarda przybiera coraz bardziej chłodniejszy wyraz.
            - Widzę – mruknął.
            - To po co się pytasz? – moja głupota nie zna granic. Czemu jestem taki bezczelny wobec człowieka, który mnie przeraża. Do tego całowałem jego dziewczynę i on to widział. Musi być co najmniej wściekły a ja go jeszcze podjudzam. Franek, oberwie Ci się za to.  – Nie wolno mi siedzieć?
            - Wolno – zmrużył oczy. – Ale…
            - Ale co? – nie dałem mu dokończyć. Podniosłem się nagle. – Tobie również mogę zadać to samo pytanie.
            - Jakie? – na jego twarzy pojawiło się zdziwienie.
            - Co robisz w mojej szkole? – zapytałem.
            Chyba cała moja frustracja i strach zamieniły mnie w tykającą bombę zegarową, która właśnie wybuchła. Męczy mnie to już. Denerwuje. Czemu wszystko jest nie tak? Czemu zawsze ja mam obrywać? Nagły przypływ odwagi pozwolił mi na taką bezczelność względem Gerarda.
            - To również moje szkoła – wyszczerzył się ironicznie.
            - Co? Jak to? – zwątpiłem.
            - Normalnie. Ja również się tu uczę Frank – odpowiedział uśmiechając się sarkastycznie.
            - Od kiedy? – zapytałem zaszokowany.
            - Od niedawna – mruknął. – A dokładniej od mojej przeprowadzki tutaj.
            - Nie, nie, nie – wyjąkałem. – Niemożliwe.
            - Bardzo wadzi Ci ten fakt iż uczymy się w jednej szkolę? – przekręcił głowę i ciekawsko się na mnie spojrzał.
            Chyba gorzej być nie mogło. Teraz na głowię mam „parę Wayów”. Przed chwilą męczyłem się z jedną uciążliwą istotą a teraz muszę z dwiema. To nie sprawiedliwe!
            - Nie…- zacząłem cicho. – Ale Tobie chyba powinien.
            - A to dlaczego? – zapytał. Na jego twarzy pojawiło się wyraźne zaciekawienie.  
            - Oboje wiemy dlaczego – wybąkałem.
            - Wydaję mi się jednak, że nie.
            Spojrzałem na niego poirytowany. Jak to nie? Oczywiście, że wie o co mi chodzi. O te zdjęcie, o ten pocałunek. Chce na siłę zrobić ze mnie debila?
            - Powiesz mi o co Ci chodzi? – zapytał dociekliwie.
            - Eee…- dlaczego każe mi mówić to na głos? Chce żebym się do tego przyznał? Przepraszał go? O co mu do licha chodzi.
            Chociaż w sumie, przeprosiny to nie jest taki tragiczny pomysł. Powiem parę słów, ukorzę się jak należy i będę miał spokój i czyste sumienie. Tak. To najlepsze rozwiązanie.
            Spojrzałem na niego. Wciąż przyglądał mi się ciekawsko, wyczekując odpowiedzi. Zamknąłem oczy i wziąłem głęboki wdech. No dalej Frank. Zrobisz to i po problemie. Kilka słów i po krzyku. Dasz radę.
            - Przepraszam… - szepnąłem ledwo słyszalnie.
            - Co? – Gerard nachylił się na de mną bardziej. Wiem, że nie zrobił tego celowo. Powiedziałem to tak cicho, że sam ledwo usłyszałem. Wyższy ode mnie Way nie miał nawet prawa tego usłyszeć.
            - Przepraszam – powtórzyłem głośniej.
            Gerard znów wyprostował się i spojrzał na mnie zdziwiony.
            - Słucham? – tym razem zrobił to specjalnie. Tym razem chciał usłyszeć to jeszcze raz.
            - Nie będę powtarzać tego po raz drugi – wycedziłem przez zęby.
            - Nie powtarzaj zatem – powiedział a kąciki jego ust delikatnie zawędrowały w górę. – Ale powiedz mi chociaż, za co mnie przepraszasz.
            Dupek. Wstrętny dupek. Nie może uszanować tego, że się przed nim płaszczę. Musi naciskać. Mam się upokarzać jeszcze bardziej. Spojrzałem na niego z wyrzutem. Czemu mi to robi? Ten uśmiechnął się tylko do mnie władczo. Teraz może się rządzić.
            - No…za… - jąkałem się. Cała ta chwilowa odwaga zniknęła gdzieś a na jej miejscu pojawił się, tak dobrze znany mi, strach.
            - Czekam – usłyszałem jego bezczelny głos.
            Zamknąłem oczy nie chcąc na niego patrzeć. Jego widok wywoływał u mnie napad paniki. Przerażał mnie. Był bardzo blisko. Niemal na wyciągnięcie ręki. Chciałem się odsunąć ale nie mogłem. Stałem jak sparaliżowany zaklinając, żeby odszedł i dał mi spokój. Ale nie zrobił tego. Wręcz przeciwnie. Czułem jak zbliża się do mnie jeszcze bardziej. Jest zdecydowanie za blisko. Czułem jego oddech na swojej twarzy. Niepewnie otworzyłem oczy. Jego duże, oliwkowe oczy tuż naprzeciwko moich, wwiercały we mnie spojrzenie. Uśmiechnął się sarkastycznie a ja czułem, że cała krew odpływa z mojej głowy. Zapewne byłem teraz blady jak ściana o którą się opierałem. Dzięki Bogu, że tam stała. Inaczej, pewnie, padłbym jak kłoda. Ze zdenerwowania zacząłem przegryzać wargę. Robię tak zawszę jak się denerwuję. Ewentualnie wgryzam się w palce dłoni. Te jednak były przyduszone do ściany. Gest ten nie umknął uwadze Gerarda. Zlustrował moją przerażoną twarz a jego usta wykrzywiły się w półuśmiechu. Najwyraźniej podobało mu się jak na niego reaguję. Zachowuje się jak łowca, który znęca się nad swoją ofiarą. Ale ja nie chcę być ofiarą. Nie pozwolę sobie na to. Nie pozwolę jemu. Nie dam mu tej satysfakcji. Nie dam…
            - Doczekam się odpowiedzi? – zapytał jeszcze bardziej pochylając się nad moją twarzą.
            O Boże. Jego bliskość sprawią, że zaraz zemdleję. Czemu jest tak blisko? O co mu chodzi? Unikałem kontaktu wzrokowego najdłużej jak się dało ale w końcu nie wytrzymałem. Spojrzałem prosto w jego oczy. To był błąd. Ogromny błąd. Jego spojrzenie niemal wbiło mnie w ścianę. Było takie przenikliwe. Czułem się po nim nagi, odkryty z wszelkich tajemnic. Jakby wwiercało się w mój mózg, odczytując wszelkie myśli. Otworzyłem usta, żeby łatwiej mi się oddychało, chociaż ucisk w klatce piersiowej skutecznie utrudniał mi tę czynność. Czułem jak ręce mi drżą. Jeżeli zaraz czegoś nie zrobię, dostanę zawału. Starałem się ukryć moje ogromne zdenerwowanie ale widząc minę Gerarda, nie bardzo mi to wychodziło. Wpatrywał się w mnie z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Z przerażeniem patrzyłem jak opiera jedną rękę tuż obok mojej głowy i pochyla się nade mną. „Błagam odejdź, błagam…” zaklinałem w myślach, jednak nie wypowiedziałem tego na głos. W tym momencie nie byłem wstanie wydobyć z siebie żadnego dźwięku. No może, ewentualnie przestraszony pisk.
            Moment. Co to w ogóle ma być? Co on sobie wyobraża? Nie jestem jego zabawką! Nie można mną manipulować! Zamrugałem parę razy, po czym prześlizgnąłem się pod jego ręką, która tarasowała mi drogę i stanąłem po drugiej stronie łazienki. Na przeciwko niego. Byłem z siebie dumny, że odważyłem się na ten ruch. Kto wie do czego by doszło gdybym został w tej pozycji, chociaż sekundę dłużej. Gerard chwilę jeszcze stał w tej samej pozie, jakbym wciąż był obok niego, po czym wyprostował się i odwrócił w moją stronę. Na jego twarzy pojawił się sarkastyczny uśmiech, czego najmniej w tym momencie się spodziewałem. Jak on śmiał się teraz uśmiechać? Po tym co zrobił? Prawie doprowadził mnie do palpitacji serca tym swoim durnym zachowaniem. O nie! Nie zgadzam się. Teraz to mnie należą się przeprosiny. Co to miało znaczyć. Czemu chłopak, którego dziewczynę pocałowałem na jakiejś durnej imprezie, pochyla się nade mną jakbym ja sam był jego dziewczyną. O co tu chodzi?! Praktycznie się nie znamy a on odwala takie coś!
            - Możesz mi wyjaśnić co to przed chwilą było? – zapytałem. Z całych sił starałem się żeby mój głos brzmiał stanowczo. Jeżeli Way wyczuje moją słabość, znów może coś odwalić.
            - Nic – odpowiedział spokojnie.
            - Jak to nic?! – zacisnąłem dłonie w pięści, słysząc swój własny, podniesiony głos.
            - Tak to – wzruszył ramionami. – Wiesz, że wciąż nie odpowiedziałeś na moje pytanie?
            - I nie zamierzam!- rzuciłem. – Po takim czymś to ty powinieneś mnie przepraszać a nie ja Ciebie!
            - Nie widzę takiej potrzeby – odpowiedział spokojnie. – Nic Ci nie zrobiłem.
            Zmrużyłem oczy. Co za popapraniec. Czy on naprawdę nie zdaję sobie sprawy z tego co robi? A może faktycznie uważa, że to nic takiego. A może to ja  przesadzam. W końcu rzeczywiście nic mi nie zrobił. Po porostu stał blisko i pochylił się nade mną pewnie dlatego, że mówiłem zdecydowanie za cicho. Jestem przewrażliwiony?
            Na myśl, że właśnie coś zainsynuowałem, bezwiednie dodatkowo, spowodowała, że moje policzki oblały się rumieńcem. Widziałem swoje odbicie w lustrze. Niestety. Byłem wręcz czerwony. Cholera. Co on teraz sobie myśli…
            Spojrzałem na niego kątem oka. Był wyraźnie zadowolony z mojej reakcji. Sprawia mu przyjemność znęcanie się na de mną. Chory człowiek. Sadysta.
            Mieszały się we mnie złość i strach, panika i wstyd. Wszystko sprawiało iż miałem wrażenie, że zaraz wybuchnę. Nie ręczę za siebie. Przywalę mu albo coś. 
            - Lepiej już pójdę – szepnąłem i skierowałem się do drzwi z nadzieją na szybką ucieczkę.
            Już sięgałem dłonią do klamki kiedy Gerard zastąpił mi drogę. No tak. Tak łatwo mi nie odpuści. Cofnąłem się i spojrzałem na niego z irytacją.
            - Czego chcesz? – fuknąłem.
            Już naprawdę mnie denerwował. Chciałem jak najszybciej opuścić to miejsce. Chciałem być jak najdalej od niego.
            - Myślę, że jeszcze nie wyjaśniliśmy sobie wszystkiego – odpowiedział spokojnie.
            - Daj mi spokój – spróbowałem go wyminąć ale oparł się o drzwi, całkowicie uniemożliwiając mi ucieczkę.
            Poczułem, że zaraz coś wysadzi mnie od środka. Co za frustrujący chłopak. Chce, żebym wypowiedział to wszystko na głos. Żebym się do wszystkiego przyznał. Dobrze. Skoro tego chce, to tak będzie.
            Spojrzałem mu prosto w ciekawskie oczy i po raz kolejny dzisiejszego dnia, tego pożałowałem. Czułem jak nogi uginają mi się, pod jego spojrzeniem. Było w nim coś takiego przerażającego i intrygującego za razem. Miałem ochotę urwać kontakt wzrokowy, nie patrzeć już na nie a jednocześnie chciałem się w nie wpatrywać godzinami. Ta zieleń niesamowicie przyciągała. Gapiłbym się tak na niego pewnie przez godzinę, gdyby nie przypomniał o sobie cichym chrząknięciem. Otrząsnąłem się z tego dziwnego, transu przypominając sobie co chciałem zrobić. Już chciałem wypowiedzieć pierwsze zdania kiedy dotarło do mnie, że nie jestem w stanie wydusić z siebie ani słowa. Język uwiązł mi w gardle. Cholera. Znowu Frank?
            Miałem ochotę się rozpłakać. Byłem teraz taki bezsilny. Jestem pewien, że gdyby teraz Gerard, chociaż delikatnie mnie popchnął, padłbym jak długi na ziemię. Wbiłem wzrok w moje buty. Chciałem zniknąć. Stać się niewidzialny. Uciec od jego palącego spojrzenia. Ale nic nie mogłem zrobić. Nie było drogi ucieczki. Nie było rozwiązania. Byłem zdany na jego łaskę a on raczej mi jej nie okaże.
            - Gerard, proszę…- pisnąłem.
            - O co mnie prosisz? – zapytał z udawanym zdziwieniem w głosie.
            - Daj mi wyjść. Ja naprawdę tego nie chciałem – wydukałem z trudem.
            - Czego nie chciałeś Frank? – dociekał a ja czułem, że zaraz umrę.
            - Wszystkiego! – krzyknąłem. Nie wytrzymałem. Po prostu nie dałem już rady. – Tego co zaszło na imprezie! Tego, że widziałeś te pieprzone zdjęcie! Nie chciałem tego, rozumiesz? Przepraszam! Przepraszam do cholery a teraz daj mi spokój, kurwa!
            Zakryłem, zszokowany, buzię dłonią i otworzyłem szeroko oczy. No proszę. W końcu się odważyłem. Tak nagle. Wykrzyczałem mu wszystko w twarz.
            - A może przypomnisz mi co wydarzyło się na tej imprezie? – uśmiechnął się kpiąco i uniósł brwi do góry.
            Tego było za wiele. Czułem, że dolna warga zaczyna mi niebezpiecznie drżeć. Dawno nikt mnie tak nie zdenerwował. Naprawdę trudno było mnie wyprowadzić z równowagi, jednak Gerardowi udawało się to doskonale. Zagryzłem mocno dolną wargę. Za mocno. Wiedziałem, że zaraz poczuję krew, mimo tego wciąż się w nią wgryzałem. Obserwowałem przy tym wszystkim Gerarda. Wbił wzrok w moje torturowane, przeze mnie samego, usta. Zmrużył oczy i sam przegryzł wargę. Nie wiedziałem tylko po co. To ja byłem teraz kłębkiem nerwów a nie on. Spojrzałem na moje rozedrgane ręce. Było źle, bardzo źle. Moja psychika po tym jednym spotkaniu bardzo ucierpi.
            - Gerard… - zacząłem, starając się opanować drżenie głosu. Zrobiło mi się przerażająco gorąco. Z trudem łapałem oddech. Way wciąż wpatrywał się w moje przegryzane, co jakiś czas, usta.
            - Tak, Frank? – zapytał i znów wbił swoje spojrzenie w moją twarz.
            - Chodzi Ci o to, że pocałowałem Alice? – jąknąłem zrezygnowany. – Nie chciałem tego. Ona była pijana, ona mnie pocałowała. Naprawdę. Nie miej do mnie żalu.
            - Spokojnie Frank.
            - Nie chciałem pocałować Twojej dziewczyny, wybacz mi. Nie chcę stawać między wami. Daj mi już iść – powiedziałem, niemal płaczliwie.
            Gerard wyprostował się i ściągnął brwi. Na jego twarzy pojawiła się konsternacja.
            - Jak to mojej dziewczyny. Co ty bredzisz? – zapytał, faktycznie zdziwiony.
            - No Alice… Przepraszam.
            - Frank ale Alice… - zaczął Gerard.
            Nie dałem mu skończyć. Wykorzystałem chwilę jego nieuwagi i wślizgnąłem się między niego a drzwi i już po chwili byłem  na korytarzu.

            - Po prostu daj mi spokój! – rzuciłem do zgłupiałego Gerarda, który stał i przyglądał mi się zdziwiony, po czym biegiem rzuciłem się w stronę wyjścia ze szkoły.  

wtorek, 12 sierpnia 2014

III ROZDZIAŁ

            Dobry. Na wstępie chciałam przeprosić, za nieobecność ale jakoś ostatnio na nic nie miałam ochoty ani siły. 
Rozdział mi jakiś ciulowaty wyszedł za co przepraszam, po raz drugi. 
Kolejny raz i mam nadzieję ostatni przepraszam za wszelkie możliwe błędy, jeżeli się takowe pojawiły. Mogłam je przegapić, kiedy po raz setny czytałam ten rozdział. 
Jak zawsze wszelka opinia mile widziana. 



           - Chodź – powiedziałem i pociągnąłem dziewczynę w stronę schodów.
            - Aleee Frankieee… - jęknęła.
            - Żadnego „ale” – burknąłem.
            - Zaraz będą robić wspólne zdjęcie – powiedziała smutno.
            - Nie obchodzi mnie to.
            - Ale ja chce na nim być – nie dawała za wygraną. – Z Tobą.
            Ehh, jaka ta dziewczyna jest uparta. Chociaż w sumie mogę zrobić jej tą przyjemność i iść z nią na te grupowe zdjęcie. Czemu nie. Skoro jej tak bardzo na tym zależy. Postanowiłem, że po tej imprezie nie spotkam się już z nią. Będę jej unikał jak ognia. Niech ma po mnie jakieś wspomnienie. Po chłopaku, który na imprezie odprowadził ją upitą do pokoju i nie pozwolił by wyrzygała się na środek salonu. Ale nic za darmo.
            - Dobrze – powiedziałem. Na jej twarzy momentalnie zagościł szeroki uśmiech. – Ale pod warunkiem, że potem od razu pójdziesz na górę.
            - Obiecuję! – zarzekła się szybko. – Obiecuję, obiecuję, obiecuję ale teraz chodź ze mną.
            Chwyciła mnie za rękę i chwiejnym krokiem podążyła w stronę salonu, ciągnąc mnie za sobą. Szczerze mówiąc nie byłem prze szczęśliwy, że muszę pozować do jakiegoś durnowatego zdjęcia. Nie lubię być fotografowany. Od zawsze sądziłem, że jestem nie fotogeniczny i wyjątkowo niekorzystnie wychodzę na zdjęciach, mimo że większość osób próbowała mi wmawiać, że jest inaczej. Ale zrobię to dla Alice. W końcu to jedyny sposób, żeby mnie posłuchała i poszła spać. Robię to dla jej dobra i szczerzę mówiąc nie obchodzi mnie, że zachowuję się jak nadopiekuńczy ojciec.
            Zauważyłem, że grupa trzymających się jeszcze na nogach (a było ich niewiele) osób ustawia się do zdjęcia przybierając dziwne pozy i robiąc głupkowate miny. Alice przyciągnęła mnie do siebie i objęła za szyję.
            - Przytul się do mnie – szepnęła do mnie.
            - Alice, daj spokój – skarciłem ją.
            - Będę imprezować dalej i zaleję się do nieprzytomności jeżeli tego nie zrobisz – odpowiedziała poważnie.
            - To szantaż.
            - Wiem.
            Spojrzałem na nią i zmrużyłem oczy. Co za frustrująca dziewczyna. No ale dobrze. Przytulę ją, zrobią to głupie zdjęcie i w końcu będę mieć spokój.
            - Niech Ci będzie – powiedziałem sucho poczym delikatnie objąłem ją w pasie na co zareagowała uroczym chichotem. Boże, dlaczego ona nie może być moją dziewczyną? Dlaczego nie mogę jej tulić codziennie bez żadnych obaw. Czemu? Czemu do cholery?
            Jakiś chłopak z aparatem komunikował właśnie, że wszyscy mamy się wyszczerzyć bo robi zdjęcie. Już miałem uśmiechnąć się sztucznie, jak to miałem w zwyczaju uśmiechać się do zdjęć kiedy poczułem, że dziewczyna, którą obejmowałem złapała moja twarz w dłonie poczym niespodziewanie wpiła się w moje usta. Zaszokowany otworzyłem szeroko oczy. W mojej głowie panował taki mętlik, nie mogłem się na niczym skupić. Moje serce waliło jak oszalałe a ręce zaczęły nieznośnie drgać. Jak zawsze kiedy jestem zdenerwowany. Boże, całowała mnie dziewczyna, która mi się podoba ale jest do cholery zajęta. Przez GERARDA. Kurwa mać. Czułem jej delikatne usta kiedy muskała moje własne. Smakowały alkoholem, samym. Jakie to było przyjemne. Nie oddawałem pocałunku ale też go nie przerywałem. Podświadomie tego pragnąłem czy mi się to podobało czy nie. Nic na to nie mogłem poradzić i chociaż doskonale wiedziałem, że robimy źle i mogą nas spotkać poważne konsekwencje, stałem tylko i poddawałem się dziewczynie.
           Usłyszałem gwizdy i piski za moimi plecami i to przywróciło mnie do równowagi. Oderwałem się zszokowany od dziewczyny i rozejrzałem strachliwie po pomieszczeniu. Dopiero po chwili przypomniałem sobie, że Gerarda tu nie ma. Odetchnąłem z ulgą.                  
           Słyszałem za sobą jakieś okrzyki ale nie reagowałem na nie. Spojrzałem na Alice, która nic sobie nie robiła z zaistniałej sytuacji tylko uśmiechała się głupkowato.
            - Alice idziemy – oświadczyłem i pociągnąłem dziewczynę za rękę wyprowadzając z pokoju, na co ludzie zareagowali jeszcze głośniejszym gwizdaniem. O nie, myślą, że idziemy na piętro w wiadomym celu. Boże, żeby tylko Gerard się o tym nie dowiedział.
            Wyprowadziłem dziewczynę na korytarz i oparłem o ścianę. Spojrzałem jej w oczy chcąc z nich coś wyczytać. Bez skutku. Jej oczy mówiły jedynie to, że jest spita i ledwo się trzyma.
            - Dlaczego to zrobiłaś? – zapytałem. – Co z Gerardem?
            Wyraz jej twarzy diametralnie się zmienił kiedy tylko usłyszała to imię. Zniknął głupi uśmieszek a pojawiły się strach i panika.
            - O Boże! Gerard się wścieknie! Zabije mnie. – wykrzyknęła dziewczyna i ukryła twarz w dłoniach.
            - Zabije nas oboje – mruknąłem. – W końcu każdy normalny chłopak by to zrobił. Całowałem jego dziewczynę do cholery.
            - Co? – podniosła na mnie zdziwione spojrzenie.
            - Mówię o Gerardzie, twoim chłopaku – powiedziałem lekko zdziwiony. – Pamiętasz jeszcze kogoś takiego? – dodałem z ironią.
            - Haha, Gerard to mój chłopak – wybełkotała i zaśmiała się. – O nie! Jak mogłam mu to zrobić. To mój chłopak? O Boże. Haha. Zdradziłam Gerarda, mojego chłopaka. HAHA!
            - To nie jest śmieszne – warknąłem zirytowany. Co ją tak bawi do cholery? – Lepiej chodźmy już do tej pieprzonej sypialni.
            Nie czekając dłużej na wyjaśnienia pijanej dziewczyny, a raczej ich brak zaprowadziłem ją na piętro skąd udałem się w znajome mi miejsce. Do pokoju, w którym miałem być wykorzystany przez napaloną laskę. Otworzyłem drzwi i wprowadziłem ją do środka.
            - Franek, to nie jest mój pokój – zachichotała Alice.
            - Jak to nie? – spojrzałem na nią zdziwiony. Byłem pewien, że należy do niej. – A czyj?
            - Mojego chłopaka Gerarda! – zaśmiała się głośno. Ehh, jest spita w trzy dupy i chyba przypomniała sobie, że ma chłopaka. Jej strach przerodził się w rozbawienie. Normalka kiedy jest się pijanym. Przewróciłem więc tylko oczami ignorując jej debilną odpowiedź.
            - To gdzie jest Twój? – zapytałem starając się zachować spokój.
            - Po drugiej stronie korytarza – odpowiedziała bełkotliwie.
            - Ehh… - jęknąłem i pozwoliłem żeby prowadziła mnie do swojego pokoju.
            - Witaj w moich skromnych progach – wybełkotała kiedy już znaleźliśmy się w środku. Wolałem nie zapalać światła, jeszcze by ją to ożywiło. Panowały więc ciemności i nie za dużo widziałem. Poznałem tylko kształtem łóżko. Spojrzałem na Alice a potem głową wskazałem mebel. Chyba zrozumiała o co mi chodzi bo już po chwili podeszła do niego i opadła na nie bezwładnie. Obróciła się na plecy i utkwiła wzrok w mnie. Podszedłem do niej i nachyliłem się.
            - Alice – zacząłem ostrożnie. – Gerard nie może się o tym dowiedzieć.
            - O czym? – zaśmiała się.
            - No o tym cholernym pocałunku – zirytowałem się.
            - Całowaliśmy się? – zapytała.
            Nie wierzę. Albo robi ze mnie debila albo naprawdę jest taka spita, że nie pamięta wydarzeń z przed kilku chwil. Chociaż to jeszcze lepiej. Skoro nie pamięta to nie powie Gerardowi i nie dostanę po twarzy. Pewnie większość ludzi na tej imprezie jest teraz w podobnym stanie co ona więc znaczna część będzie miała amnezję. Nie powiem ale ulżyło mi.
            - Nie ważne – uśmiechnąłem się do niej. – Nie zawracaj sobie tym ślicznej główki, mała.
            - Skoro tak mówisz – zachichotała się. – Dobranoc Frankie.
            - Dobranoc Alice – powiedziałem i pocałowałem ją w czoło.
            Uśmiechnęła się do mnie uroczo poczym zamknęła oczy. Chyba od razu odpłynęła. Wziąłem koc leżący na skraju łóżka i przykryłem ją. Tak słodko wyglądała jak spała. Tak niewinnie, jak dziecko.  Jej czarna grzywka uniosła się góry odsłaniając czoło, rumieńce pokrywały twarz, usta miała intensywnie czerwone. Można by rzecz, że wyglądała jak królewna śnieżka. Jest naprawdę piękna. Nie chcę jej opuszczać ale muszę. Tak będzie lepiej dla nas obojga. Naprzeciwko naszego szczęścia stoi Gerard i nic na to nie poradzę. Alice chyba go kocha skoro z nim jest a ten dzisiejszy incydent był spowodowany zbyt dużą ilością alkoholu i tyle. Jutro nikt nie będzie o nim pamiętał. Nikt prócz mnie…
            Uśmiechnąłem się do niej po raz ostatni poczym wyprostowałem się i udałem w stronę drzwi. Odwróciłem się do niej.
            - Żegnaj Alice – wyszeptałem i z ciężkim sercem opuściłem pokój.
            Oparłem się o ścianę i zsunąłem się po niej. Twarz ukryłem w rękach. Boże, czemu musiałem zakochać się akurat w niej. W dziewczynie idealnej. Dlaczego zawsze mam takiego pecha? Muszę o niej zapomnieć ale czy to będzie kiedykolwiek możliwe po tym co wydarzyło się dzisiaj. W głowię mam kompletny mętlik.        
            - Frank – usłyszałem czyjś głos nad sobą.
            - Hmm? – spojrzałem do góry.
            - Możemy się już zbierać? – zapytał Marc niepewnie. – No chyba, że chcesz jeszcze zostać.
            Zaciągnąłem brwi w geście zdziwienia. Marc dobrowolnie chce iść z imprezy? Przecież on należy do tych osób, dla których impreza mogłaby się nie kończyć. Zostaje do samego końca, do ostatniej butelki wódki, do białego świtu. Coś mi tu nie pasuje.
            - Coś się stało? – zapytałem i podniosłem się.
            - Nic szczególnego – wybąkał, unikając mojego spojrzenia. – Po prostu jestem zmęczony.
            Marc zmęczony? Coś mi się wierzyć nie chce. Na pewno chodzi o coś poważniejszego. Tylko skoro nie chce mi powiedzieć to nie mogę mu pomóc a na razie nie chcę go naciskać. Spróbuję to z niego wydusić trochę później.
            - Dobrze, nie ma sprawy – powiedziałem. W sumie dobrze się złożyło bo czułem, że nie wytrzymam tu ani minuty dłużej. Decyzja Marca mimo, że mnie teraz nurtowała, była zbawieniem. – Która godzina?
            - Sprawdzę – spojrzał na zegarek i dopiero teraz zorientowałem się, że Marc nie jest pijany. Zdziwiło mnie to jeszcze bardziej ponieważ impreza trwała w najlepsze a on zawsze był wstawiony już po godzinie. – Zaraz będzie druga.
            Otworzyłem oczy ze zdziwienia. Już druga? Nawet nie zauważyłem kiedy ten czas tak minął. Wszystko działo się szybko. Najpierw laska, która chciała się bzykać w pokoju nieznanego właściciela, potem te całe zdjęcie, pocałunek Alice, sytuacja w pokoju kiedy uświadomiłem sobie, że cholernie ciężko będzie wymazać ją z mojego życia.
            - Powiesz co się stało? Normalnie nie odpuszczasz sobie imprezy. – zapytałem.
            - Chodzi o Emmę – wyszeptał patrząc na swoje buty.
            No tak, to było do przewidzenia. Emma to dziewczyna w, której Marc zadłużył się bez pamięci. Tak jak ja w Alice. Tyle, że Emma w tym wypadku była wolna a Marc to wykorzystywał. Zbliżył się do niej na tyle, że można by powiedzieć, że już są parą.
            - Co się stało?
            - Przelizała się z jakimś kolesiem. Na moich oczach – dodał z wyraźną niechęcią w głosie.
            Przed moimi oczami automatycznie pojawił się obraz mnie i Alice, całujących się na dzisiejszej imprezie. Zrobiliśmy to samo co Emma i ten chłopak, z którym się całowała. Zachowaliśmy się podle w stosunku do Gerarda tak samo jak oni zachowali się w stosunku do Marca. Zawsze gardziłem takimi dwulicowymi ludźmi a sam co zrobiłem? Tyle, że to Alice mnie pocałowała. Ja tego nie chciałem.
            - Frank? – usłyszałem głos Marca, który wyrwał mnie z zamyślenia. – Jesteś tu?
            - Yyy… tak, tak – wybąkałem. – Chodźmy.


            - Widzę, że znaleźliśmy się w bardzo podobnej sytuacji – powiedział Marc kiedy siedzieliśmy u niego w domu na kanapie i oglądaliśmy jakiś niskobudżetowy horror. Wróciliśmy z imprezy jakieś pół godziny temu ale nikomu nie chciało się spać. Każdego coś gryzło i na pewno żaden z nas nie zasnął by tej nocy. Dlatego postanowiliśmy, że obejrzymy jakiś film żeby chociaż na chwilę uciec myślami od naszych nieprzyjemnych sytuacji. Marc został zdradzony a ja, zdradziłem. Chociaż w sumie to zdradzano ze mną. Och, to chore, zagmatwane. Nie na moją głowę w tym momencie. Te kilka piw, które wypiłem, jednak nie pozwalało do końca skupić się na rozbieganych myślach.
            - Tak. Jesteśmy oboje w czarnej dupie – zaśmiałem się ponuro. – Ale pamiętasz jakiej rady udzielałeś mi wczoraj przed imprezą?
            - No tak ale… - zaczął. – O wiele łatwiej daje się rady niż z nich korzysta.
            - Oj tak, niestety – zgodziłem się z nim. – Najlepiej będzie jak oboje odpuścimy sobie te znajomości.
            - Tak byłoby lepiej – przyznał mi rację. – Ale to trudne.
            - Cholernie – przytaknąłem mu. – Ale musimy. Nie ma innego wyjścia.
            Marc skinął głową i zwrócił wzrok na ekran. Patrzył chwilę a potem znów odwrócił się do mnie.
            - Ten horror to straszny gniot – uśmiechnął się niemrawo i ziewnął.
            - Tak, wyjątkowe badziewie – mruknąłem. – Wiesz co Marc, chyba pójdę się położyć. Jestem padnięty. Marc?
            Spojrzałem na niego ale on już nie mógł odpowiedzieć. Nie słyszał mnie ponieważ spał w najlepsze. Nawet nie zauważyłem kiedy zasnął. Byłem zbyt zajęty moją chorą wyobraźnią. Wyłączyłem telewizor i podniosłem się z kanapy robiąc mu więcej miejsca. Przykryłem go kocem i momentalnie znowu przypomniała mi się sytuacja z Alice. Ją też dzisiaj przykryłem. Och, ta dziewczyna musi wyjść z mojej głowy.
            Skierowałem się w stronę pokoju chłopaka w, którym czekało na mnie wygodne łóżko. Co prawda to ja powinienem spać na kanapie ale skoro Marc zajął ją pierwszy to będę musiał „niestety” skorzystać z jego łóżka.



            - Jak było na imprezie? – zapytała matka kiedy tylko przekroczyłem próg domu.
            - Znośnie – odpowiedziałem bez entuzjazmu.
            - Czyli nie za dobrze? – wychyliła się z kuchni i spojrzała na mnie przenikliwie.
            - Nie, naprawdę wszystko Ok. – uśmiechnąłem się do niej sztucznie i wiedziałem, że ona to wyłapała. Umie rozpoznać kiedy szczerze się uśmiecham a kiedy udaję.
            - Na pewno? – dociekała.
            - Tak, tylko trochę boli mnie głowa – odparłem. Dobry pomysł zrzucić winę na kaca, którego na szczęście nie miałem. Jeszcze tego by brakowało. Umieranie z bólu głowy w łóżku z nadmiarem przytłaczających myśli. Nie wiedziałem jednak czy matka się na to nabierze. Znała mnie dobrze, jak nikt.
            - No dobrze. Załóżmy, że Ci wierzę – powiedziała mimo, że pokręciła przy tym głową jakby zaprzeczała swoim słowom. – Zrobię ci coś na tego kaca.
            - Nie trzeba – skrzywiłem się. Mikstury lecznicze mojej matki smakują wyjątkowo obrzydliwie i jeszcze kiedy miałem naprawdę tego kaca to wypiłem to w nadziei, że mi pomoże. I pomagało, ale teraz kiedy nic mi nie jest nie chce pić tego świństwa dobrowolnie, bez żadnej potrzeby. – Wystarczy jakaś tabletka.
            Matka skinęła głową i zniknęła w kuchni. Poszła pewnie po jakieś leki. Ja w tym czasie ruszyłem po schodach w stronę swojego pokoju gdzie zamierzałem spać do poniedziałku. Rzuciłem się na łóżko i zamknąłem oczy czekając na mamę ze środkami przeciwbólowymi. W sumie przydadzą się bo głowa, mimo, że nie miałem kaca, bolała. Zapewne od nieznośnych myśli.
            Już powoli przysypiałem kiedy usłyszałem znajomy odgłos informujący, że ktoś próbuję się do mnie dodzwonić. Niezadowolony sięgnąłem do kieszeni i wyjąłem komórkę.
            - Halo? – zapytałem nawet nie patrząc na wyświetlacz.
            - Frank, szybko wejdź na fejsa – usłyszałem głos Marca.
            - Po co? – zapytałem zirytowany. Chciałem odpocząć trochę a nie przesiadywać w Internecie.
            - Musisz to zobaczyć. Wejdź szybko. Wysłałem Ci link – powiedział wyraźnie czymś podniecony i rozłączył się nie czekając na moją odpowiedź.
            Ehh, no dobra. Nie mam ochoty ale skoro mu tak zależy to mogę zobaczyć to co chce mi pokazać. Podniosłem się niechętnie i włączyłem komputer. Trochę zajęło mu uruchomienie się ale już po kilku minutach logowałem się na  Facebooku. Hmm, parę powiadomień, których na ogół nie sprawdzam, jedna wiadomość i dwa zaproszenia do znajomych. Ciekawe od kogo. Kliknąłem aby sprawdzić czy w ogóle znam osoby, które mnie zaprosiły i zamarłem. Boże. „Alice Way i Gerard Way zaprosili cię do znajomych”.
            Wpatrywałem się w monitor dobre kilka minut zanim dotarło do mnie co się właściwie dzieje. Te dwie, przeklęte osoby o których chciałem zapomnieć właśnie zaprosiły mnie do znajomych. Dlaczego do cholery? Przecież miałem się od nich uwolnić. Nawet nie zdziwiło mnie czemu mają ustawione takie same nazwisko. Znałem multum takich, słodkich par, które ustawiały to sobie, żeby pokazać wszystkim w jakim to szczęśliwym są związku. Aż mi się nie dobrze robiło. To znaczy, że oni również należą do tych „uroczych” par, które tak strasznie się kochają, że sama zmiana statusu nie wystarczy i trzeba pochwalić się każdemu swoim szczęściem. Wybaczcie ale nic z tego. Odnalazłem opcję „zignoruj” i bez wahania ją wcisnąłem. Zastanawia mnie jedynie czemu Gerard mnie zaprosił. Zaproszenie od Alice mnie nie zdziwiło ale to od jej chłopaka już tak. Chyba, że po prostu chciał mieć kontrolę. Pilnować nas, żeby do niczego nie doszło. Nie martw się Gerard, nie dojdzie. Zapewniam.
            Dobra, sprawdzę ten link od Marca. To chyba coś ważnego. Otworzyłem okno z linkiem i po raz kolejny poje serce stanęło. W pewnym momencie myślałem, że zemdleję. Mógłbym przysiąc, że byłem teraz blady jak papier. Ręce znów zaczęły mi się trząść. Niedobrze. Bardzo niedobrze.
            Przed moimi oczami ukazywało się zdjęcie z feralnej imprezy. I wszystko byłoby na nim w porządku gdyby nie to, że właśnie w tym momencie Alice mnie pocałowała. Na zdjęciu przedstawiony był nasz pocałunek, którego nie zdążyłem przerwać. Pech chciał, że akurat wtedy fotograf zrobił zdjęcie. Kompletnie o tym zapomniałem. Nie sądziłem, że to wycieknie do Internetu. O Boże. Tyle ludzi to widziało. Fotografia ma sto dwadzieścia sześć polubień. To ogromna liczba. I nawet jeżeli mogłem się łudzić, że nikt mnie nie pozna to osoba, która wstawiła obraz oznaczyła i mnie  i Alice. Nasze imiona aż krzyczały, zdradzając naszą tożsamość.
            Z sercem w gardle wyświetliłem listę osób lubiących to zdjęcie. Czytałem po kolei, uważnie wszystkie nazwiska nie chcąc nikogo pominąć kiedy po raz kolejny dzisiaj, zamarłem. Miałem cichą nadzieje, liczyłem na cud. Przeliczyłem się jednak. Moje dłonie trzęsły się teraz niekontrolowanie, jakby zaraz miały mi odpaść, serce tłukło się jak szalone a oddech uwiązł w moich płucach. Zrobiło mi się słabo a przed oczami pojawiły się mroczki. Najgorszy z moich koszmarów właśnie się ziścił. Te jedno zdanie wywołało u mnie strach dominujący wszelkie, pozostałe lęki. Jedno zdanie…

            GERARD WAY LUBI TO. 

niedziela, 27 lipca 2014

II ROZDZIAŁ

           Więc o to kolejny rozdział mojego autyzmu. Wyszedł mi taki długi, że musiałam podzielić go na pół dzięki czemu jest o jeden rozdział więcej. I tak wydaję mi się, że piszę te rozdziały za długie. No ale nic, tak już mam. Z góry przepraszam za wszelkie błędy językowe, ortograficzne i ewentualnie gramatyczne jeżeli się takowe zdarzą chociaż mam nadzieję, że nie będzie ich za dużo. Zanim coś opublikuje staram się sprawdzać to po kilka razy więc praktycznie znam te rozdziały na pamięć. Oczywiście, jeżeli coś wyłapiecie, piszcie :) 
Jakakolwiek opinia mile widziana. Bez zbędnego przedłużania, zapraszam do czytania tego dziwnego tworu. 

               - Wstawaj! – usłyszałem tuż przy moim uchu. O mało nie dostałem zawału. Zerwałem się nagle zaplątując przy tym w kołdrę pod którą leżałem i zwaliłem się na podłogę obok łóżka, w którym jeszcze parę chwil temu spałem w najlepsze. Poczułem ból w plecach, na które boleśnie upadłem.
            - Cholera – mruknąłem, rozmasowując krzyże. Usłyszałem na de mną śmiech mojej matki. Spojrzałem na nią z wyrzutem.
            - Własna matka mnie tak traktuje – powiedziałem niezadowolony. Najchętniej poszedłbym znowu spać. Żeby się wybudzić potrzebuję najczęściej kilku minut, dlatego też często spóźniam się do szkoły. Nienawidziłem kiedy budzono mnie w taki sposób. Nagle, bez żadnego ostrzeżenia. Podniosłem się i ziewnąłem.
            - Jest sobota. Dlaczego budzisz mnie w środku nocy? – zapytałem sennie.
            - Środek nocy? – powiedziała z ironią. – Mój drogi, jest trzynasta.
            Spojrzałem na zegarek stojący na nocnej szafce. Faktycznie, dochodziła już pierwsza po południu ale to nic nie znaczy ponieważ w weekend potrafię spać nawet do piętnastej. Cóż,  po prostu nie śpię po nocach i kładę się spać dopiero nad ranem. Lubię nocny tryb i gdybym mógł całe życie podporządkowałbym nocy.
            - To nie jest powód żeby mnie budzić – burknąłem.
            - Nie. To nie jest powód ale dzisiaj mamy z ojcem rocznicę pamiętasz? – powiedziała wesoło. No tak. Muszę się zwijać bo rodzice chcą zostać sami i żadne moje protesty nic mi nie dadzą. W sumie nawet nie wiem czy chciałbym zostać. Kto wie co zamierzają robić i nie jestem pewien czy chciałbym przy tym być. Na samą myśl przeszedł mnie dreszcz zniesmaczenia.
            - Więc masz jakieś plany na dzisiaj czy mam dzwonić do babci?
             - Nie ma takiej potrzeby – mruknąłem i rozejrzałem się po pokoju w poszukiwaniu telefonu. Muszę zadzwonić do Marca. On jest moją jedyną nadzieją.
            - No dobrze. To szykuj się i za godzinę ma cię tu nie być – powiedziała słodko i puściła mi oczko poczym wyszła z pokoju zamykając za sobą drzwi.
            Wziąłem komórkę i wybrałem numer przyjaciela, który znałem na pamięć. Odczekałem chwilę poczym usłyszałem znajomy głos.
            - Cześć Frank – powiedział wesoło. – Co tam?
            - Hej Marc. Sprawę mam – zacząłem.
            - No?
            - Więc moi staruszkowie mają dzisiaj rocznicę i chcą się mnie pozbyć więc muszę się gdzieś przekimać. Jest możliwość żebym do ciebie przyszedł?
            - No jasne tylko ja idę dzisiaj na imprezę więc jeżeli chcesz możesz iść ze mną.
            Bosko. Zamiast wizyty u babci mogę iść na imprezę z Marciem. Upiekło mi się.
            - To jeszcze lepiej. Jasne, że chcę – powiedziałem ucieszony z całego obrotu sytuacji.
            - No to wbijaj do mnie. Impreza zaczyna się gdzieś o dziewiętnastej.
            - Ok. Będę niedługo – rzuciłem jeszcze i się rozłączyłem. Szykuję się całkiem miły wieczór.


             Tak jak chciała matka o czternastej już nie było mnie w domu. Szedłem wesoły do domu Marca skąd mieliśmy się udać na imprezę. Nawet nie wiem gdzie ona jest i kto ją urządza ale mało mnie to interesowało. Maszerowałem wesoło przez park ubrany w czarne, dopasowane spodnie,  koszulkę tego samego koloru z zespołem Nirvana oraz również czarne trampki. Może nie typowo imprezowy ubiór ale mi się podobał a to chyba najważniejsze. Starałem się skupić myśli na planowanym wieczorze jednak pewna osoba a raczej osoby w mojej głowie skutecznie mi to utrudniały. Mianowicie Alice i jej cholernie intrygujący i przerażający za razem chłopak. Wciąż siedzieli mi w głowie i chociaż obiecałem sobie, że nie będę już o nich myśleć to wciąż mimochodem wracałem myślami do wydarzenia w cukierni. Podobała mi się Alice i to bardzo ale na przeszkodzie stał nam Gerard. Nie chciałbym mu się narażać, oj nie. Nie jest ani napakowany, ani jakiś wielki. Nie ma groźnych rys twarzy ale mimo wszystko ma w sobie coś co sprawia, że panikuję. Dziwny, niczym nie uzasadniony strach. Ech, śnią mi się po nocach (a właściwie po jednej nocy) te dwie twarze. Musze zapomnieć o Alice, nie ma innego wyjścia ale ona tak cholernie mi się podoba. Chciałbym mieć taką dziewczynę. Nigdy nie miałem kogoś tak na poważnie. Moje związki były niedojrzałe i trwały najdłużej kilka tygodni. A ja od pewnego czasu chciałem związać się z kimś na dłużej, na poważnie. Chciałem mieć dziewczynę do kochania a nie do zabawy. Chciałem spędzać z nią wieczory, chodzić na długie spacery, przytulać się i całować. Kiedy podeszła do mnie Alice nagle w moim sercu zrodziła się mała nadzieja, że to wszystko przestanie być tylko durnym marzeniem. Niestety już w samym zarodku zgniótł ją Gerard.
            Z zamyślenia wyrwał mnie mój własny telefon. Wyciągnąłem komórkę z kieszeni i odebrałem połączenie tym samym uciszając Amy Lee śpiewającą utwór „Tourniquet”, który miałem ustawiony jako dzwonek.
            - Halo? – rzuciłem nawet nie patrząc kto do mnie dzwonił.
            - No hej, gdzie jesteś? – zapytał Marc.
            Rozejrzałem się wokół siebie. Byłem tak zamyślony, że nawet nie wiem jak doszedłem do ulicy na której mieszkał chłopak. Drogę znałem bardzo dobrze więc nogi automatycznie, same mnie tu przyprowadziły.
            - Pod twoim domem.
            -Jak to? Już? – usłyszałem a następnie w oknie, któremu się przyglądałem pojawił się Marc. Uśmiechnął się i pomachał do mnie. Ja zrobiłem to samo. Po chwili drzwi jego domu się otworzyły a on sam wykonał ręką gest zapraszający do środka.
            - Co tam? – zapytał kiedy wszedłem.
            - A nic ciekawego – odpowiedziałem mimo iż ostatnio wydarzyło się jednak coś o czym mógłbym mu opowiedzieć. Ale czy to dobry pomysł? Nie wiem czy chcę rozmawiać z nim na ten temat. W końcu kto zwierza się swojemu kumplowi z problemów sercowych. Jeszcze by mnie wziął za jakiegoś nieudolnego romantyka, który przesiaduje wieczory na jedzeniu lodów i oglądaniu romansideł.
            - Kto właściwie wyprawia tę imprezę? – zapytałem.
            - A wiesz, że nie wiem – zaśmiał się. – Chyba jakaś laska. Dopiero się wprowadziła czy coś. Nie znam jej kompletnie ale skoro zaprasza wszystkich to czemu nie skorzystać z okazji. Dziewczyna chyba chce zrobić jak najlepsze pierwsze wrażenie.
            - Nieźle kombinuje – przyznałem.
            - Ty tak idziesz? – zapytał mnie Marc poczym zlustrował całego od stóp do głów. – Nie zbyt wyjściowy strój.
            - Zawsze się tak ubieram – mruknąłem. Wiedziałem, że się o to przyczepi. Ja nie jestem z tych, którzy szykują się godzinami, nakładają tonę żelu na włosy, ubierają debilne ciuchy w kolorach które do siebie nie pasują. Wyglądają jak pajace. Jeżeli się upiją to nawet z zachowania im blisko.
            - Ehh, no wiem, wiem. Mógłbyś czasem odpuścić ten czarny. Wyglądasz jak wieczny żałobnik – zaśmiał się.
            - I dobrze – zawtórowałem mu. – O to mi chodzi.
            - Niezły z ciebie dziwak – pokręcił z ironią głową.
            - Wiem i dobrze mi z tym – wyszczerzyłem się. – Cholernie dobrze.



            - Jesteś nieobecny – usłyszałem jakby z dala, głos Marca.
            - Co? – spojrzałem na niego.
            - Słuchasz co do Ciebie mówię? – przyjrzał mi się. – Nad czym myślisz?
            - Eee, nad niczym szczególnym – bąknąłem.
            - No przecież widzę. Znam cię już parę lat – przekręcił głowę a ja zastanawiałem się czy mu może jednak powiedzieć. W końcu to mój przyjaciel,
powinien zrozumieć. Może mi jakoś pomoże.
            - Powiesz mi o co chodzi? – naciskał.
            - Ehh, no dobrze – westchnąłem zrezygnowany. – Chodzi o pewną dziewczynę…
            Na twarzy Marca pojawił się uśmiech. Nie wiem czy do końca szczery. No ale cóż, jak się powiedziało A to trzeba powiedzieć B. Nie wiem jak to skomentuje. Nie zawsze otwieram się przed ludźmi. Najczęściej zostaję sam z moimi problemami. Nie lubię się zwierzać  i otrzymywać rad z których i tak najprawdopodobniej nie skorzystam. Moje sprawy załatwiam sam. Zawsze sobie radzę ale Alice i Gerard siedzący w mojej głowie nie dawali mi spokoju. Może to właśnie jedna z takich sytuacji kiedy nie dam sobie rady sam. Szczegółowo opowiedziałem Marcowi to co wydarzyło się w kawiarni oraz moje odczucia do tej dziewczyny oraz jego chłopaka. Jego reakcja była taka jak się spodziewałem. Zaśmiał się…
            - Daj sobie z nią spokój i tyle – powiedział. – Chyba nie chcesz zarobić w twarz od jej chłopaka?
            - Nie! On mnie przeraża – odpowiedziałem szybko.
            - Niezły z niego kark w takim razie – zastanowił się Marc. Cóż, chyba nie chcę go wyprowadzać z błędu. Niech myśli, że Gerard to napakowany mięśniak. Jak będę wyglądać w jego oczach jeżeli powiem mu, że paniczny lęk wywołuje u mnie człowiek, który wygląda jak wyciągnięty z trumny.
            - No ale ta dziewczyna, tak mi się podoba – jęknąłem.
            - A tam. Przecież pełno jest dziewczyn na świecie. Nie ona to inna – wzruszył ramionami i spojrzał na moją zbolałą minę. – Przecież nawet się w niej nie zakochałeś. Widziałeś ja zaledwie kilka minut.
            Marc ma chyba rację. Nie wiem co mi odbija. Nie poznaję siebie. Nie łatwo zawiązuję znajomości ale Alice zawróciła mi w głowie i mimo, że rozmawiałem z nią kilka minut czułem, że chciałbym zobaczyć ją jeszcze raz. Faktycznie, nie mogłem się zakochać ale dziewczyna wydała się taka sympatyczna. Chciałem spędzać z nią czas, poznać bliżej, może cos by  z tego wyszło. Ale nic z tego. Ona ma chłopaka, którego boję się jak ognia. To chyba jedyny i całkowicie wystarczający argument.
            - Wiesz, że przychodzi do nas nowa laska – zapytał.
            - No tak – faktycznie, jakaś nowa ma dojść do naszej klasy. Nie myślałem o tym bo wydawało mi się to bez znaczenia. – I co z tego?
            - Może ona mogłaby cię jakoś… - uśmiechnął się uroczo. – …pocieszyć.
            - Znając moje szczęście, będzie miała chłopaka – zaśmiałem się ponuro. Marc myśli, że teraz polecę na byle jaką pannę. Może to i dobry pomysł ale nie będę w stanie nic zrobić póki nie wybiję sobie z głowy Alice. Muszę to zrobić. Raz na zawsze.


            Staliśmy razem z Marciem przed dwupiętrowym domem w którym wyraźnie słychać było imprezę. Muzyka dudniła tak, że ziemia pod moimi stopami wibrowała. Przez okna widać było tańczących ludzi. Spojrzałem na mojego kumpla. Szczerzył się od ucha do ucha. Widać śpieszyło mu się na balety ponieważ chwycił mnie za nadgarstek i energicznie zaczął ciągnąć w stronę drzwi.
            - Ała, wyrwiesz mi rękę – mruknąłem niezadowolony.
            - Nie zrzędź – zaśmiał się i wciągnął mnie do środka. Poczułem od razu znajomy zapach alkoholu, którym wręcz emanowało pomieszczenie. Tłumy ludzi wylewały się z różnych pokoi. Pchali się i przepychali. Zacząłem się powoli zastanawiać co ja tu robię. Owszem lubiłem czasem wyjść na jakąś domówkę ale nie na taką. Nie lubię takiego towarzystwa. W ogóle nie znam tych ludzi. Odwróciłem się do Marca ale jego już nie było. Rozejrzałem się dookoła. Zniknął. Pewnie poszedł balować i mnie zostawił. Mogłem się tego spodziewać. On chyba od początku nie bardzo chciał tu ze mną przyjść. Wie, że nie jestem duszą towarzystwa. No nic, i tak nie mam co za sobą zrobić a może przynajmniej da mi to jakoś zapomnieć o Alice. Może przestanę o niej myśleć chociaż przez chwilę. Podążyłem w stronę salonu w poszukiwaniu jakiegoś alkoholu. Bądź co bądź ale to alkohol najlepiej nadaje się na takie chwile. Z resztą jestem na domówce więc to logiczne, że nie wyjdę stąd trzeźwy. Minąłem jakąś namiętnie liżącą się parę po czym skierowałem się w stronę stolika. Ku mojemu rozczarowaniu butelki zostały całkowicie opróżnione. No ładnie. Impreza się dopiero rozkręca a już nie ma wódki. Podszedłem do jakiegoś chłopaka. Widać, że był już nieźle wstawiony, ledwo trzymał się na nogach.
            - Wiesz gdzie znajdę jakiś alkohol? – zapytałem go. Popatrzył na mnie mętnym wzrokiem i się zamyślił. Chyba przetwarzał moje słowa. Po chwili jednak na jego skupionej twarzy pojawił się przebłysk olśnienia.
            - Chyba w kuchni – wybełkotał po czym jak długi runął na kanapę. Miał szczęście, że tam stała inaczej miałby nieprzyjemny kontakt z ziemią. Zaśmiałem się pod nosem. Nawet gdybym starał się udawać miłego, ten widok po prostu był przezabawny i nie tylko ja tak uważałem ponieważ usłyszałem za mną śmiechy innych imprezowiczów. Ruszyłem na poszukiwanie kuchni. Nie było trudno ją znaleźć. Była na parterze i ku mojemu zaskoczeniu było to pewnie najcichsze miejsce w domu. Bez problemu znalazłem tam zgrzewkę piw, która stała na kuchennym blacie i tylko czekała aż ktoś po nią sięgnie. Wyciągnąłem jedno piwo i nawet nie patrząc na markę, upiłem z gwintu kilka sporych łyków. Rozejrzałem się jeszcze po kuchni w poszukiwaniu czegoś mocniejszego. Co jak co ale głowę mam mocną, przekonałem się już o tym parę razy kiedy to moi znajomi dawno zalani w trupa leżeli nieprzytomni na podłodze a ja siedziałem i patrzyłem na nich próbując dociec czemu wciąż jestem trzeźwy. Jedno piwo to stanowczo za mało, żebym się upij. Ba, nawet cała zgrzewka może nie starczyć. Na moje nieszczęście nic nie mogłem znaleźć. Grzebałem nawet po kuchennych szafkach, zachowując się wyjątkowo nietaktownie. Uwzględniłem jednak, że ludzie na tej domówce robią większy burdel. Kto by się przejmował, tym że grzebie sobie w szafkach. Oparłem się zrezygnowany o stół. Może gdybym znalazł właścicielkę domu, znalazłbym też alkohol. Może ma porobione jakieś zapasy albo coś. Dokańczałem właśnie drugie piwo kiedy do kuchni wleciała jakaś dziewczyna. Podparła się rękami o blat. Pewnie gdyby tego nie zrobiła wyrżnęłaby się jak długa. Podniosła głowę i odgarnęła swoje długie, blond włosy. Swoje zamglone spojrzenie wbiła w mnie. Próbowałem sobie przypomnieć czy widziałem kiedyś tę pannę ale po chwili doszło do mnie, że kompletnie jej nie znam. Dziewczyna na mój widok uśmiechnęła się jakby kombinowała coś nieprzyzwoitego. Podeszła do mnie chwiejnie. Oparła dłonie na moich biodrach i zbliżyła swoją twarz do mojej.
            - Witaj słodziaku – wycharczała mi do ucha a ja poczułem intensywny zapach alkoholu. Laska była nim wręcz przesiąknięta. – Co tu robisz sam?
            - Szukam wódki – mruknąłem beznamiętnie. Sam nie wiem co teraz czułem. W pewnym stopniu panna trochę mnie obrzydzała. Nie oszukujmy się, była zalana w trzy dupy i łatwa, skoro mizdrzy się do obcego chłopaka. Ale z drugiej strony pozwalało mi to uciec od Alice i Gerarda, którzy cały czas nachalnie łazili mi po głowie. Spojrzałem na dziewczynę, która wręcz śliniła się na mój widok. Zabawne bo szukałem wódki i znalazłem ją. Żywą, chodzącą wódkę. Na tę myśl mimowolnie się uśmiechnąłem. Dziewczyna chyba pomyślała, że uśmiech był skierowany do niej ponieważ pochyliła się do mnie jeszcze bardziej. Poczułem jej oddech na szyi a po chwili coś mokrego i ciepłego na mojej krtani. Złapałem ją za rękę i delikatnie odciągnąłem od siebie.
            - Co zamierzasz? – zapytałem mimo, że doskonale znałem odpowiedź. Lasce chodziło tylko o jedno i było to widać na kilometr.
            - Zaraz się przekonasz – wycharczała i uśmiechnęła się uwodzicielsko. Chwyciła mnie za rękę i pociągnęła za sobą w stronę schodów. Zdziwiłem się, że dziewczyna mimo ewidentnego upicia, dziarsko wspinała się po stopniach ciągnąc mnie za sobą jakbym był workiem z ziemniakami. Kiedy byliśmy już na górze puściła moją dłoń. Oparła ręce na biodrach i rozejrzała się dookoła. W końcu jej uwagę przykuły białe drzwi na końcu korytarza. Uśmiechnęła się szeroko poczym uwięziła mnie w zaborczym uścisku i wciągnęła do pokoju, któremu chwilę temu się przyglądała. Wepchnęła mnie do pomieszczenia a sama oparła się o drzwi, patrząc na mnie jak wygłodniałe zwierzę na swoją ofiarę. Trochę mnie to przerażało. Zrobiłem krok w tył zastanawiając się czy aby na pewno powinienem tu być. Po co mam na siłę udowadniać sobie, że Alice nic dla mnie nie znaczy i to w taki sposób. W ogóle nie mam ochoty na jednorazowy seks z tlenionym pustakiem, który puszcza się na każdej imprezie. Zmrużyłem oczy i jeszcze bardziej się cofnąłem. Poczułem, że wpadam na biurko. Odwróciłem się i omiotłem je wzrokiem. Jakieś rysunki, porozwalane ołówki, notatniki z powydzieranymi kartkami. Jednym słowem kompletny burdel. Rozejrzałem się po pokoju, w którym się znajdowaliśmy. Nie za duże, jedno osobowe łóżko było wręcz idealnie pościelone, książki na półkach poukładane równo od najmniejszej do największej. Najwyraźniej właściciel pokoju był niezłym pedantem, nie licząc oczywiście biurka. Zastanawiałem się czemu ten pokój był otwarty. Nie wyglądał jakby był przeznaczony na imprezy, zdecydowanie nie. Więc dlaczego nie był zamknięty? Byłem wręcz pewien, że pokój należy do dziewczyny, która wyprawia tę imprezę. Przecież do przewidzenia było, że nie dopilnuje wszystkich i tak czy siak ktoś się tutaj wprosi. Jest chyba dosyć lekkomyślna.
            Z zamyślenia wyrwała mnie dziewczyna, która jeszcze chwilę temu opierała się o drzwi. Teraz przygwoździła mnie do biurka dłonie opierając na moich biodrach. Przekręciła głowę i wbiła się zachłannie w moje usta. Nie odwzajemniłem pocałunku. Nie podobał mi się. Laska śmierdziała alkoholem a na myśl, że co najmniej połowa szkoły całowała te usta robiło mi się nie dobrze. Odwróciłem głowę przerywając pocałunek ale na dziewczynie chyba nie zrobiło to większego wrażenia. Swoją smukłą dłoń wsunęła pod moją bluzkę przez co moje ciało przeszedł dreszcz. Nie chciałem tego, jednak zamiast tego przerwać stałem jak sparaliżowany i poddawałem się dziewczynie. Nawet nie znałem jej imienia, nic o niej nie wiem. „Tak nie można. Frank, przecież masz swoje zasady więc się ich trzymaj.” Zamknąłem oczy, nie chcąc na to wszystko patrząc. Muszę to zrobić, żeby zapomnieć o Alice i jej chłopaku. To mi na pewno pomoże.
            Poczułem jak jej ręka zsuwa się z mojego brzucha coraz niżej. Przełknąłem głośno ślinę wciąż mając zamknięte oczy. Wciągnąłem głośno powietrze kiedy jej ręka delikatnie wślizgnęła się pod moje spodnie. Nie, wystarczy. Musze pomyśleć o konsekwencjach. Przecież to mi nie pomoże. Będę się czuł jeszcze gorzej. Nie mam na to ochoty, nie teraz, nie z tą dziewczyną. Przecież ona na pewno się nie zabezpiecza. Ja też nic przy sobie nie mam a przecież dobrze wiem do czego to doprowadzi. Praktycznie wszystkie takie znajomości kończą się niechcianą ciążą a mi się nie śpieszy do bycia tatusiem.
            Otworzyłem oczy i odepchnąłem dziewczynę od siebie. Spojrzała na mnie z wyrzutem ale ponownie się do mnie zbliżyła. Chyba nie zrozumiała przekazu. Chwyciłem ją za nadgarstki i pokręciłem głową z ironicznym uśmiechem. Jak matka, która zabrania czegoś swojemu małemu dziecku. Dziewczyna z resztą właśnie jak to dziecko wyglądała. Zrobiła obrażoną minę.
            - O co ci chodzi? – zapytała niezadowolona.
            - Nic z tego nie będzie mała. Znajdź sobie innego kolesia albo laskę jak tam wolisz. – uśmiechnąłem się do niej kpiąco – Nie jestem taki łatwy jak ty.
            - Pojebało cię? – syknęła rozłoszczona.
            - Możliwe – powiedziałem spokojnie. – Ale nie będę się z tobą pieprzył w czyimś pokoju, na imprezie, nawet nie znając twojego imienia.
            - Nadia – rzuciła pośpiesznie na co zareagowałem śmiechem.
            - Na nic nie licz, Nadia.
            - Nie to nie. Sam nie wiesz co tracisz – odpowiedziała sucho poczym odwróciła się w stronę drzwi i je otworzyła. Obejrzała się jeszcze raz do mnie.
            - Pedał – rzuciła poczym trzasnęła drzwiami i tyle ją widziałem. Jej obelga wcale mnie nie obraziła. Wręcz przeciwnie, zaśmiałem się kręcąc z niedowierzaniem głową. Co za laska. Nie chcę się z nią bzykać na imprezie i od razu ze mnie pedał. No nieźle.
            Ogarnąłem wzrokiem pokój, chcąc zostawić go wstanie nienaruszonym. Wszystko pozostało na swoim miejscu. Nie zdążyliśmy, na szczęście, narozrabiać. Ruszyłem w stronę drzwi poczym udałem się na korytarz skąd skierowałem się schodami na dół, w samo centrum imprezy. Postanowiłem jednak, że nie tknę dzisiaj więcej alkoholu. Jeżeli upiję się, kto wie co mi odbiję a laska może szybko wybaczyć mi odtrącenie. Najchętniej już bym stąd uciekł ale nie mam co ze sobą zrobić. Jestem u Marca więc będę mógł stąd wyjść tylko z nim.
            Już miałem wejść do kuchni by w spokoju spędzić resztę imprezy kiedy poczułem czyjeś ręce na moich ramionach. Nim się zorientowałem osoba która mnie złapała, przydusiła mnie brutalnie do ściany. Przez chwilę byłem tak oszołomiony, że stałem tylko jak posąg nie mogąc się ruszyć.
            - Co jest?! – warknąłem do ściany, ponieważ moja twarz była do niej przyduszona.
            - Szzz – usłyszałem cichy, kobiecy szept. Czyżby to była ta panna, której dałem kosza? Nie zrozumiała wyraźnego przekazu, że nie mam ochoty na bliższą znajomość z nią?
            Odwróciłem się gwałtownie, wyrywając z zaborczego uścisku. Spojrzałem na mojego oprawcę i zdębiałem. Mógłbym przysiąc, że przez kilka chwil świat stanął w miejscu. Przestałem słyszeć muzykę, tych wszystkich ludzi. Cokolwiek. Jedyny dźwięk docierający do moich uszu wydawało moje serce, które teraz biło w zabójczym tempie. Oparłem się o ścianę, szczęśliwy, że akurat jest pod ręką ponieważ gdyby nie ona, zapewne obaliłbym się jak długi na ziemię. Przede mną stała osoba przed którą próbuję uciekać myślami od kiedy pierwszy raz ją zobaczyłem. O której chciałem zapomnieć, wyrzucić z głowy raz na zawsze. Stała teraz przede mną i uśmiechała się uroczo.
            - Alice? – wyjąkałem zaszokowany.
            - Witaj Frankie – powiedziała. Wyczułem w jej głosie, że jest nieźle wstawiona. – Jak ci się podoba moja impreza?
            - Jak to twoja? – zapytałem zaskoczony.
            - No normalnie. Ja ją wyprawiłam. To mój dom – odrzekła po czym podniosła rękę i wskazała reprezentacyjnie na całe pomieszczenie.
            Jestem chyba największym pechowcem świata. Najpierw spodobała mi się zajęta dziewczyna i to nie przez byle kogo. Przez kolesia, który przyprawiał mnie o dreszcze samym spojrzeniem, który powodował, że zaczynam panikować chociaż nawet się odezwał. I kiedy chcę zakończyć tą znajomość, odizolować się i od niej i od jej chłopaka, ląduję na imprezie wyprawianą właśnie przez nią.
            Chwyciłem się za głowę i zaśmiałem histerycznie. Spojrzałem na nią. Stała i uśmiechała się do mnie słodko. Nie bardzo rozumiałem o co jej chodzi. Mogłem jedynie podejrzewać ale nie chciałem przyjmować tego do wiadomości. Dziewczyna poruszyła się chcąc zrobić krok w moją stronę ale straciła równowagę i runęła prosto na mnie. Chcąc, nie chcąc złapałem ją i przyciągnąłem do siebie. Nie chciałem żeby upadła i sobie coś zrobiła.
Spojrzała na mnie mętnym wzrokiem.
            - Chciałam z tobą iść na te randkę – wybełkotała. – Ale jak zwykle Gerard wszystko popsuł.
            Uniosłem brwi w geście zdziwienia. Jak to popsuł? Nie chciał, żeby jego dziewczyna umawiała się z innym. To chyba logiczne. Jeżeli była o to na niego zła to chyba z nią jest coś nie tak, a nie z nim.
            - To nie jest najlepszy pomysł Alice – rzuciłem i spróbowałem podnieść ją do pionu, jednak dziewczyna była tak spita, że wręcz przelewała mi się przez ręce. Musiałem ją stąd zabrać najlepiej do sypialni. Myślę, że na dzisiaj wystarczy jej imprezy, jeżeli nie chce wyrzygać się na środku pokoju. – Choć. Zabiorę Cię stąd.
            - A gdzie? – zapytała słodko. – Podobasz mi się Franuś.
            - Dziękuję – mruknąłem udając obojętność. Boże, dlaczego dziewczyna, której się niby podobam jest zajęta? Czemu lgnie tak do mnie, przecież ma chłopaka. CHŁOPAKA! Jezu, przecież tu jest zapewne Gerard. Na pewno imprezowali gdzieś razem. Boję się myśleć co mogłoby się stać gdyby zastał nas w takiej sytuacji. Miałem ochotę natychmiast odskoczyć od dziewczyny jak najdalej ale nie mogłem tego zrobić ponieważ kiedy ja puszczę przewróci się.
            - Alice, Gerard nie może nas zobaczyć więc błagam współpracuj ze mną – powiedziałem błagalnie.
            - Gerarda tu nie ma – zaśmiała się głośno. – Jesteśmy sami. Możemy wszystko.
            - Jak to nie ma tu Gerarda? – zapytałem ignorując ostatnią uwagę dziewczyny.
            - Nie lubi imprez a ja nie będę go zmuszać. Nie chce to nie – wzruszyła ramionami.
            - Pozwala Ci chodzić samej? – zapytałem zdziwiony.
            - Nie jest moim ojcem! – obruszyła się. – Nie rozkazuje mi.
            Nie powiem, zdziwiło mnie to. Kto puszcza swoją dziewczynę samą na takie imprezy. Nie boi się o nią? Nie boi się zdrady? Może jej ufa, może nawet za bardzo. Przecież nie była godna zaufania skoro teraz się do mnie przystawiała.
            - Alice, lepiej będzie jeżeli pójdziesz się położyć – powiedziałem niepewnie.
            - Tylko z tobą Franuś – odpowiedziała kokieteryjnie.
            - Boże – jąknąłem zrezygnowany.
            Nic nie idzie dzisiaj po mojej myśli. 


wtorek, 22 lipca 2014

I ROZDZIAŁ

Witam was serdecznie na moim blogu. To opowiadanie to nic innego jak pospolity, szkolny Frerard. Co prawda moja wyobraźnia ma w zanadrzu znacznie więcej ciekawszych pomysłów ale zdecydowałam, że na sam początek zarzucę czymś lekkostrawnym. Z góry uprzedzam osoby nastawione na krew, płacz, żyletki i głębokie depresje, że nie znajdą tu tego czego szukają. To moje pierwsze opowiadanie, które postanowiłam opublikować. Cały scenariusz jest praktycznie ułożony i skończony w mojej głowie więc przy minimalnym zainteresowaniu tym blogiem, rozdziały pojawiać się będą dosyć często. Zakładam, że tydzień czekania to będzie maksimum. 
        Macie prawo wytykać mi wszelkie błędy. Będę wręcz wdzięczna, jeżeli w ogóle podzielicie się ze mną jakąkolwiek opinią. To chyba na tyle jeżeli chodzi o ogłoszenia parafialne. Zatem miłego czytania. 



         Moja matka spojrzała na mnie krytycznie. Zmierzyła mnie od stóp do głów, wzrok zatrzymując na mojej twarzy. Wykrzywiła usta w grymasie niezadowolenia i zmrużyła oczy.
         - Jak ty wyglądasz. – prychnęła.
         - No jak? – zapytałem z lekką irytacją w głosie.
         - Jak siedem nieszczęść. – fuknęła i pokręciła znacząco głową. – Jakbyś w życiu fryzjera nie widział. Te paskudne włosy zaraz zasłonią ci całą twarz. Do tego są czarne jak u diabła.
         - Nie są paskudne. – burknąłem w odpowiedzi. Dlaczego ta kobieta zawsze czepia się mojego wyglądu? Według mnie dobrze wyglądam a przydługie, czarne włosy dodają mi charakteru. Wyglądam „jakoś”. Nie tak jak wszyscy ale tak jak ja. Nie podobają mi się krótkie włosy i nie zetnę ich nawet gdyby faktycznie przysłoniły mi całą twarz. Oczywiście matka jak zwykle przesadza ponieważ przydługa grzywka ledwo wchodzi mi na oczy. Co do koloru to owszem, są czarne. Nie z natury. Farbuję je od kilku miesięcy ponieważ mój naturalny, ciemnobrązowy kolor w ogóle mi się nie podoba. Nie pasuje do mnie. Czarny bardziej wyraża mnie. Czarny to mój kolor i nie chodzi tu tylko o włosy. Wszystkie moje ubrania są w tym kolorze i nie zamierzam tego zmieniać tym bardziej dla takiego błahego powodu jakim jest gderanie mojej matki.
         - Są idealne. – dodałem patrząc na nią z ironicznym uśmiechem. Ona już wie, że tę wojnę przegrała. Od kiedy skończyłem siedemnaście lat jestem nie do ruszenia. Nie daję się zmanipulować. Nie musi się nawet starać. Nic nie zdziała. Pokręciła ponownie głową z rezygnacją.
         - Czemu nie możesz być jak wszyscy normalni chłopcy w twoim wieku?
         - Właśnie dlatego, że nie chcę być jak wszyscy, mamo. – spojrzałem na błagalnym wzrokiem. Niech ona to wreszcie zaakceptuje. Tak, odstaję od reszty i co z tego? Tak jej zależy na tym czy sąsiadka spojrzy się na mnie krzywo, czy zacznie gadać, że ma syna dziwaka? Na tym zależy jej bardziej niż na tym co myślę i czuję ja? Oczywiście, że tak. Opinia innych jest ważniejsza niż widzimisie synka. Ehh, cóż zrobić. Z drugiej strony jednak bawiła mnie. Jej niezadowolone i naburmuszone spojrzenia jak u pięciolatki, która nie może ubrać swojej lalki tak jak jej się podoba. Wybacz mamo, nie jestem laleczką na pokaz.
         - Te buty, te kolory, muzyka której słuchasz. Nie tak cię wychowałam. – jęknęła.
         Tak, to prawda. Wychowywała mnie za grzecznego chłopca, chodzącego co niedzielę do kościoła, ubranego w koszulę w kratę i sztruksowe spodnie, który chętnie chodził do szkoły by z radością i uśmiechem na twarzy poszerzał swoją wiedzę. Cóż. Nieco odstawałem od jej ideałów. Zamiast lakierków na moich nogach widniały ciężkie, czarne glany, kraciaste koszule zastępowały koszulki z zespołami lub najzwyklejsze czarne t-shirty a sztruksy; ciemne, przyległe spodnie. Do szkoły chodziłem z konieczności, często zrywając się z nudniejszych przedmiotów lub w moim mniemaniu, nie przydających się w przyszłym życiu. Do kościoła również nie chodzę. Pamiętam jak ogłosiłem matce, że jestem ateistą. Mało nie zeszła na zawał. Po wielu prośbach i groźbach dała sobie spokój choć nie raz jeszcze próbowała mnie nawrócić. Komiczna postać w moim życiu ta moja matka ale kocham ją mimo wszystko, nad życie. Kochana z niej kobieta. Dba o mnie, rozpieszcza mnie. Przymyka oczy na moje wszelkiego rodzaju wybryki. Cóż, to właśnie moja kochana mamusia kupiła mi moje upragnione glany, na które teraz tak narzeka. No ale synek chciał a dobra mama kupiła. Spełniła kolejną zachciankę synka. Na lepszą matkę nie mogłem trafić.
         - I tak mnie kochasz mamuś. – uśmiechnąłem się do niej rozbrajająco i już widziałam, że jest urobiona. Pokiwała tylko z rezygnacją głową.
         - No kocham, kocham. Oczywiście. Jesteś moim jedynym, kochanym synkiem. – powiedziała słodko a ja obdarzyłem ją jeszcze szerszym uśmiechem, który tak kocha.
         Staliśmy w korytarzu. Dopiero co wróciłem ze szkoły. Matka przywitała mnie krótkim dzieńdobry po czym zabrała się za krytykowanie mojego wyglądu. Teraz kiedy kolejne kazanie skończyło się pokojowo, zabrałem się za rozwiązywanie moich piętnasto dziurkowych glanów. Ściągnięcie takich butów nie należy do najłatwiejszych czynności.
         - Czekaj, czekaj. Nie tak szybko. – wtrąciła matka a ja spojrzałem na nią ze zdziwieniem. – Nie ściągaj butów. Załatwisz coś dla mnie.
         - Znowu się mną wysługujesz? – zaśmiałem się.
         - Ach tak? W takim razie ja wyjdę a ty ugotujesz obiad. – uśmiechnęła się do mnie ze słodką ironią. Oj, nie. Ja i gotowanie to złe połączenie. Wszyscy otruliby się nawet gdybym miał zrobić zupki chińskie. Jedyne co w kuchni umiem zrobić to zagotować wodę i zrobić sobie kanapki. No i w robieniu płatków byłem mistrzem. Najprostsze i najszybsze śniadanie. Cóż, zostaję mi więc wykonanie polecenia mamy. Spojrzałem na nią wyczekująco.
         - Więc kochany, pójdziesz do tej nowo otwartej cukierni i odbierzesz zamówione ciasto.
         - Ciasto?  Uroczo. Po takie przesyłki mogę chodzić codziennie.
         - Nie ciesz się tak. – zaśmiała się. – To ciasto nie jest dla ciebie. Jutro z ojcem mamy rocznicę więc sam rozumiesz.
         - Ach, no tak. – mruknąłem zawiedziony. Ominie mnie zapewne jakiś dobry tort. – A co ze mną?
         - Z tobą? Myślę, że kupisz sobie czekoladę i ci wystarczy.
         - Ale co mam jutro ze sobą zrobić? Przecież nie będę tu z wami siedział w hmm - poszukałem w głowie odpowiedniego słowa. - w wasz dzień. 
         - Chyba przenocujesz u babci.
         - Tylko nie to…
         - Jak masz jakieś inne plany to droga wolna. Teraz idź już bo zamkną tę cukiernię. 
         Wstałem zrezygnowany i ruszyłem do drzwi. Zabrałem słuchawki i opuściłem dom po drodze mijając się z ojcem.
         - Cześć Frankie. – zagadnął wesoło. – Gdzie tak lecisz?
         - Idę do eee… - zauważyłem, że matka wychyla się z kuchni i kręci głową. Czyli ciastko było niespodzianką albo ściemą, że niby moja rodzicielka tak wspaniale piecze. Tak czy siak musiałem coś wymyślić.
         - Idę do Marca. – rzuciłem.
         - To miłego. – usłyszałem tylko w odpowiedzi i drzwi do domu zamknęły się za mną.
         Włączyłem pierwszą lepszą piosenkę z mojej playlisty i ruszyłem przed siebie prosto do cukierni, całkowicie zatracając się w muzyce.


Nawet nie zauważyłem kiedy stanąłem pod szklanymi drwami na, których napis „Cukiernia Emmy” głosił, że dotarłem do celu mojej wyprawy. Wyciągnąłem słuchawki z uszu poczym wszedłem do środka. Towarzyszył temu cichy dźwięk dzwoneczka informujący iż kolejny klient zawitał do lokalu. Rozejrzałem się po pomieszczeniu. Nie za duże, przytulne. Ściany w kolorze pudrowego różu, stoliki miodowo- brązowe. Na ścianach wiszące obrazy różnego rodzaju ciast i deserów. To miejsce było tak słodkie, że zbierało mi się na pawia. Za ladą siedziała kobieta, mogła mieć lekko po czterdziestce. Miała na sobie białą koszulę na którą narzucony był różowy fartuszek z logo cukierni. Zajęta była czytaniem jakiejś gazety, teraz jednak przyglądała mi się ciekawsko. Przy stolikach siedziało parę osób ale nie zwróciłem na nie szczególnej uwagi. Podszedłem do lady i uprzednio witając się z kobietą i podałem jej paragon na którym było zamówienie.
         - Sprawdzę na zapleczu czy zamówienie jest już gotowe. – mruknęła, po czym zniknęła za drzwiami prowadzącymi prawdopodobnie na zaplecze.
Oparłem się znudzony o ladę i wzrokiem omiotłem salę. Moją uwagę przykuła dziewczyna siedząca samotnie pod oknem. Była bardzo szczupła, można by było powiedzieć, że nawet chuda. Miała czarne włosy sięgające do ramion i grzywkę ściętą na prosto, które kończyła się tuż nad linią brwi. Oczy podkreśliła eyelinerem oraz mocno wytuszowała rzęsy sprawiając, że jej oczy wydawały się znacznie większe i ciemniejsze. Koloru tęczówek nie mogłem dostrzec gdyż znajdowałem się za daleko. Dziewczyna ubrana była w czarną koszulę, czerwone, obcisłe rurki. Na nogach miała również czerwone trampki z białymi sznurowadłami. Wyglądała na prawdę nieźle. Miała wyczucie stylu. Mógłbym tak na nią patrzeć pewnie jeszcze przez godzinę ale do rzeczywistości przywróciło mnie nerwowe chrząknięcie za moimi plecami. Odwróciłem się. Sprzedawczyni stała z podirytowaną miną, trzymając w dłoniach spore pudło w którym zapewne znajdowało się rocznicowe ciasto. Wziąłem je od niej i podziękowałem na co w odpowiedzi usłyszałem ciche mruknięcie znudzenia i kobieta znów zniknęła za drzwiami. Chyba ma dzisiaj zły dzień albo zawsze jest taka w stosunku do klientów. Cóż, z takim podejściem nie będzie miała za dużego obrotu. Może chociaż ciasta są warte tego stękania, chociaż i tak się tego nie dowiem ponieważ nie dostanę ani kawałka. Odwróciłem się w stronę wyjścia z zamieram opuszczenia lokalu kiedy drogę zatarasowała mi dziewczyna, której kilka chwil wcześniej się przyglądałem. Stała przede mną i dopiero teraz mogłem zobaczyć jaki kolor mają jej oczy. Mianowicie był to chłodny błękit, tak jasny i tak głęboki jak ocean w którym można się utopić. I ja właśnie zrobiłem to samo, tonąc w jej spojrzeniu. Dziewczyna zamrugała gwałtownie przykrywając błękit swoimi długimi i czarnymi rzęsami. To przywróciło mnie na ziemię. Chciałem ją minąć, żeby nie tarasować przejścia kiedy po raz kolejny nastąpiła mi drogę. Spojrzała na mnie wymownie i uśmiechnęła się słodko.
         - Cześć. – powiedziała wesoło.
         - Eee… Cześć. – wyjąkałem. Kurde, chyba chciała przejść a ja stoję jak debil i jej to utrudniam. Zrobiłem mały krok w bok chcąc ją wyminąć. – Przepraszam.
         - Przepraszam? – zaskoczona uniosła brwi. – Najpierw przyglądasz mi się a jak do ciebie podchodzę to uciekasz?
         - Myślałem że chcesz przejść. – odpowiedziałem zażenowany. Brawo Frank, ty debilu. Super laska sama do ciebie podchodzi a ty zamiast to wykorzystać uciekasz.
         - Ehh, nieważne. – machnęła ręką rozbawiona. – Jestem Alice.
         - Frank. – wyjąkałem. Zrobię z siebie debila jak zwykle jeżeli zaraz się nie ogarnę. Ale ta dziewczyna ma coś w sobie co sprawia, że zaczynam tracić język.
         - Miło mi Frank. – uśmiechnęła się do mnie wesoło. – Często tu przychodzisz? Nie widziałam cię wcześniej.
         - Szczerzę mówiąc jestem tu pierwszy raz. Na ogół nie przesiaduję w takich miejscach. Przyszedłem tylko odebrać zamówienie. – pokazałem jej pudło z ciastkiem.
         - No widzę, że będzie wielkie żarcie. – roześmiała się.
         - Niestety ale to nie dla mnie. – westchnąłem zawiedziony. – Rodzice mają rocznicę i robią balety, niestety nie jestem zaproszony.
         - Ooo i ominie cię to wielkie ciacho. – zaśmiała się. – Żałuj bo ciastka stąd są świetne.
         - Wypadałoby. Patrząc na obsługę…- przerwałem i odwróciłem się za siebie. Nie chciałem, żeby obgadywana ekspedientka usłyszała co sadzę na jej temat. – Nie jest za miła.
         - Oj, tak. Ta wiedźma jest straszna. – zgodziła się ze mną Alice. – Ale ciastka robi znakomite i jeszcze lepszą kawę. Rekompensuje wszystkie marudzenie. Jestem stałym bywalcem tego miejsca. Otwarcie tej cukierni to najlepsze co mnie ostatnio spotkało.
         - Serio? – otwarcie cukierni tak ją cieszy?
         - Serio, serio. – zaśmiała się. – Jestem wielbicielem kawy i ciastek. Nie widać tego po mnie. W sumie nie wiem czemu. Na to co ja jem powinnam ważyć dwa albo nawet trzy razy więcej.
         Teraz i ja się zaśmiałem. Faktycznie, jak na takiego smakosza Alice była zdecydowanie za chuda. Wręcz przeciwnie, wyglądała jakby nie jadła przez tydzień a tu proszę. Kto by się spodziewał .Widocznie ma dobre geny.
         - Wiesz co? – zachichotała. – Powinieneś spróbować tego ciasta. – wskazała palcem pierwszą pozycję w menu, które leżało na ladzie. Wyglądało to całkiem smakowicie ale niestety nie miałem, ani czasu ani pieniędzy.
         - Z chęcią ale nie dzisiaj. – powiedziałem zrezygnowany. – Muszę dostarczyć to zamówienie mojej matce. Dzisiaj robię za gońca.
         Dziewczyna zrobiła zawiedzioną minę. Czyżby chciała żebym z nią został i zjadł to ciastko przy niej? Przecież nie robiła by takiego zachodu o zwykłe ciastko. „Frank debilu, wykorzystaj to”. Szeptała mi moja podświadomość. „Dziewczyna sama do ciebie podeszła, zaproś ją gdzieś”.  W sumie czemu nie. Alice sama zainicjowała naszą rozmowę i wszystko wskazywało na to, że ma ochotę mnie poznać. Co mi szkodzi. Raz kozie śmierć.
         - Ale… - zacząłem nieśmiało. Alice spojrzała na mnie zaciekawiona. – Może moglibyśmy spotkać się na spokojnie kiedy nie będę już zmuszany do niewolniczej pracy.
         Na twarzy Alice pojawiło się coś na wyraz przerażenia. O nie. Czyli jednak źle zinterpretowałem jej zachowanie. Ośmieszyłem się tą propozycją. Brawo Frank, idioto. Dziewczyna zaczęła się nerwowo rozglądać. Zwątpiłem. Co ona robi. Wbiła wzrok w stolik przy którym siedziała. Ja też skierowałem tak moje spojrzenie i poczułem, że coś wbija mnie w ziemię. Nie była tu sama. Dwa rozłożone krzesła. Dwa talerze w jej dłoni, dwie szklanki. No tak, tylko z kim tu była. Z koleżanką, z mamą, z … chłopakiem. Znając moje szczęście na pewno to ostatnie. Alice znowu spojrzała na mnie. Uśmiechnęła się nerwowo.
         - Jasne Frank. – znów obejrzała się za siebie. – Chętnie poszłabym z tobą…
         Nie dokończyła. Otworzyła szeroko usta z przerażeniem wymalowanym na twarzy. Oczy szeroko otworzyła i wpatrywała się w jakiś punkt za mną. Zrobiłem zdziwioną minę.
         - Gdzie? – odezwał się obcy głos tuż za moimi plecami. Niemalże podskoczyłem ze strachu. Odwróciłem się gwałtownie za siebie. Stał przede mną chłopak. Nieco wyższy ode mnie ale to raczej norma. Prawie każdy jest wyższy ode mnie. Ubrany był cały na czarno. Miał na sobie T- Shirt jakiegoś zespołu ale nie mogłem dostrzec całej nazwy ponieważ na sobie narzuconą miał skórzana kurtkę, która przysłaniała większość napisu. Na nogach miał czarne, przyległe spodnie i glany. Nie powiem, nieźle był ubrany. Podobny styl do mojego. Teraz jednak wpatrywałem się z przerażeniem w jego twarz. Ciemne, długie włosy opadały mu na twarz, przez co prawdopodobnie wiecznie je poprawiał. Skąd ja to znam. Bardzo kontrastowało to wszystko z jego bladą ja papier cerą. Jego zielone oczy wpatrywały się w mnie beznamiętnie. Chłopak jednym słowem wyglądał strasznie intrygująco i lekko przerażająco za razem. Przynajmniej w takiej sytuacji kiedy odwracasz się przestraszony i widzisz kogoś takiego tuż za sobą. Czułem, że również otwieram usta oraz oczy, szeroko, tak że czułem iż zaraz mi wypadną. Prawdopodobnie miałem taką samą minę jak Alice. To jest zapewne jej chłopak. Och, Frank ty szczęściarzu. Lepiej zwijaj się szybko bo jeszcze oberwiesz od niego za podrywanie jego dziewczyny. Chłopak nie zwracając na mnie uwagi podszedł do dziewczyny i objął ją ramieniem. To chyba przywróciło ją do rzeczywistości ponieważ wyrwała się i odsunęła od niego. Spojrzał na nią tylko rozbawiony i uniósł jedną brew do góry jakby zadawał nieme pytanie o co jej chodzi. Jego wzrok skierował się na mnie a ja miałem ochotę wybiec stąd jak najszybciej z krzykiem.
         - O czym rozmawiacie? – zapytał sucho a ja wiedziałem, że nie będę w stanie wydusić z siebie słowa. Lepiej niech Alice zacznie gadać. W końcu to jej chłopak.
         - O niczym ważnym. – powiedziała szybko. Jak dla mnie nawet za szybko. – To tylko znajomy. Wpadł na mnie kiedy odnosiłam talerze.
         Ściągnąłem zdziwiony brwi. Co jak co, ale to Alice właśnie na mnie wpadła i to całkowicie specjalnie, nie na odwrót. Chłopak spojrzał na mnie zaciekawiony.
         - Doprawdy? – zapytał mnie ale ja nie miałem siły nic odpowiedzieć.
         - Tak! – rzuciła szybko Alice jakby nie chciała mnie dopuścić do głosu. Mam milczeć? Mogę za dużo powiedzieć? To i tak bez znaczenia ponieważ w tym momencie całkowicie odpuszczam sobie ta znajomość. Teraz tylko muszę stąd szybko wyjść.
         - Może przedstawisz mi swojego nowego znajomego w takim razie? – spojrzał na mnie i się uśmiechnął ale to chyba nie był przyjazny uśmiech. Raczej ironiczny. Byłem zbyt zdenerwowany i zażenowany cała sytuacją, żeby się nad tym zastanawiać.
         - Eee… - zaczęła zdenerwowana Alice. Widać było, że nie była zadowolona z takiego obrotu sytuacji.
          – To jest Frank… - wyjąkała, wskazując na mnie. – A to jest Gerard… yyy… mój…
         CHŁOPAK. To słowo obijało się w mojej czaszce mimo, że nie zostało wypowiedziane na głos ponieważ Gerard nie dając dokończyć dziewczynie wypowiedzi, wyciągnął do mnie rękę.
         - Gerard. – z jego twarzy wciąż nie schodził ten ironiczny uśmieszek. Chyba wiedział, że się go boję. Nie uważał mnie pewnie za konkurencję, co jak co ale ja akurat w niczym nie mogę się równać z tym chłopakiem. Przełknąłem nerwowo ślinę.
         - Frank. – wymamrotałem pod nosem i opuściłem głowę dając włosom przysłonić moją twarz. Sam podniosłem nieśmiało drżącą dłoń. Byłem pewny, że i on i Alice to wdzieli. Trzęsły mi się ręce. Od kiedy pamiętam, kiedy jestem zdenerwowany cały się trzęsę i śmieję nerwowo. Uścisnął moją chudą dłoń. Jego była zimna jak lód, jakby krew w ogóle tam nie dopływała. Przeszedł mnie dreszcz. Kilka sekund dłużyło mi się niczym godziny i kiedy w końcu mnie puścił poczułem, że zaraz zemdleję. Muszę stąd szybko wyjść inaczej zejdę na zawał. Myślałem, że to przy Alice brakuje mi słów ale to przy jej chłopaku jestem jeszcze bardziej zdenerwowany. Wziąłem głęboki wdech. Dalej musisz coś zrobić. Nie możesz tu dużej zostać i robić z siebie pajaca. Zebrałem się w
sobie by wreszcie coś powiedzieć.
         - Lepiej jak już pójdę. – ze wszystkich sił starałem się żeby mój głos brzmiał normalnie. Spojrzałem na Alice. Miała zawiedzioną minę ale nic nie powiedziała. Pewnie przez Gerarda. Może naprawdę liczyła na tę znajomość? Nie ważne. Ja się nie bawię w podrywanie zajętych lasek, tym bardziej jeżeli jej chłopak przyprawia mnie o palpitację serca.
         - To pa, Frank. – mruknęła smutna.
         - Cześć. Miło było cię poznać Alice. – odpowiedziałem i spojrzałem na Gerarda. Wciąż wpatrywał się we mnie beznamiętnie. – Ciebie też, Gerard.
         Na jego twarzy zagościło coś na wyraz zdziwienia. Cóż, nie wypadało tak odejść bez niczego. Kultura.
         - Mi również. – powiedział i zaciekawiony przekręcił delikatnie głowę wpatrując się we mnie. O Jezu, nie wytrzymam. Muszę jak najszybciej stąd wyjść.
         - Może się jeszcze kiedyś zobaczymy. – szepnęła cicho dziewczyna. Reakcja Gerarda była natychmiastowa. Spiął się cały. Spojrzenie skierował na dziewczynę. Był wyraźnie zdenerwowany. Przyciągnął Alice do siebie bezapelacyjnie i mocno zdusił. Niby miało być to przytulenie ale wiedziałem, że Alice oberwie się za te słowa. Nie chcąc być dłużej światkiem tej sceny odsunąłem się od nich i powędrowałem do drzwi.
         - Może. – rzuciłem po raz ostatni odwracając się do dziewczyny i jej chłopaka. Uśmiechnąłem się słabo. Wiem, że skłamałem. Już nigdy się nie spotkamy. Odpuszczam sobie Alice. Nie będę się narażać jej chłopakowi. O nie.
         
Wyszedłem z cukierni i oparłem się o szybę. Poczułem niewyobrażalną ulgą. Będąc sam mogłem się trochę uspokoić. Spojrzałem jeszcze przez okno do cukierni. Alice stała ze złożonymi rękami i spuszczoną głową a Gerard wyraźnie podirytowany tłumaczył jej coś gestykulując przy tym. Ale to już mnie nie obchodzi. Nie moja sprawa. Wzruszyłem ramionami. Włożyłem słuchawki do uszu i włączyłem muzykę. Odwróciłem się tyłem do cukierni i ruszyłem do domu niosąc rocznicowe ciasto rodziców.